Najdłuższy odcinek lotu powrotnego z Portland okazał się też modelowym przykładem tego, jak obiektywnie lepszy produkt można obrzydzić klientowi – w tym konkretnym przypadku, poprzez szczucie go wizją jeszcze lepszego produktu, który ostatecznie, dosłownie, nie został „dowieziony”.
Historii tej sytuacji można by się doszukiwać w tak dalekiej przeszłości, że mogą nie pamiętać jej w znacznej większości nawet najstarsi traveloni. Był jednak w historii lotniczych przewozów osób taki moment, w którym europejska linia lotnicza zdobyła prestiżowy wtedy, pięciogwiazdkowy rate’ing organizacji SkyTrax. Zdobyła go za produkt, który światło dzienne ujrzał dopiero siedem, bądź osiem lat później – w zależności od tego, którym kronikarzom tych starych dziejów będziemy wierzyć.
Los chciał, że jednym z pierwszych lotów z wykorzystaniem nagrodzonej za wizualizację, nowej klasy biznes miał być nasz lot powrotny z Vancouver do Monachium. Skąd mamy taką wiedzę? Jakiś czas po dokonaniu rezerwacji i wyborze miejsca w standardowej, nudnej, wielokrotnie przez nas opisywanej klasie biznes „cioci Lufy”, wyrzucono nas z zarezerwowanych przez nas miejsc. Takie sytuacje zdarzają nam się niezbyt często. Początkowo podejrzewaliśmy zmianę typu samolotu, którym postanowiono obsługiwać tę rotację. Weryfikując to podejrzenie, od systemu rezerwacyjnego Lufthansy otrzymywaliśmy ciągle informacje o braku możliwości podejrzenia mapy siedzeń na nasz lot. Udaliśmy się więc do innego, niezależnego źródła. Tu naszym oczom ukazała się przedziwna, nigdy wcześniej nie widziana przez nas kabina z przodu samolotu. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że do tej pory, oprócz kilku renderów wizualizacyjnych, nikt ze zwykłych pasażerów nie widział nowej kabiny biznesowej niemieckiego przewoźnika. Nikt nie widział również mapy opisującej lokalizację foteli.
Sytuacja ze zmianą seatmapy miała miejsce kilkukrotnie, co sugerowało podmianę maszyny, która miała obsługiwać nasz rejs. Do miksu sygnałów płynących z niemieckiej linii dodać można zapowiadaną na kilka dni przed naszym lotem publiczną premierę nowej kabiny w klasie biznes, oraz zapowiedź, że jedną z tras, która będzie obsługiwana nowym sprzętem jest ta z Vancouver do Monachium.
Ostatecznie, skracając całą historię do minimum, po kilku kolejnych zmianach, na kilka dni przed wylotem pokazała się, jak się później okazało, ostateczna mapa siedzeń – zupełnie inna niż ta stara, oraz ta najnowsza. Poziom naszej konfuzji wzrósł, kiedy system automatycznie usadził nas w fotelach bez dostępu do okna. Jakimś cudem, po wstawieniu niezliczonych alertów informujących nas o zwolnieniu się foteli z widokami, udało nam się ostatecznie przesiąść na miejsca choć odrobinę odpowiadające naszym preferencjom.
Teraz pozostało nam już tylko niańczenie naszej rezerwacji, aby ewentualnie zareagować na czas na kolejne potencjalne zmiany.
Lot Vancouver – Monachium
Linie: Lufthansa
Lot: LH477
Trasa: YVR – MUC
Samolot: Airbus A350-900
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 18.40 – 13.25 (+1)
Długość lotu: 9 godzin 45 minut
Check-in
Jako że międzykontynentalny odcinek lotu nie był pierwszym w naszej podróży powrotnej z Portland, całość odprawy bagażowo-biletowej przeszliśmy na lotnisku PDX. Minimalistyczne, wciśnięte w kąt stanowisko odprawy linii Air Canada – operatora pierwszego lotu w tej podróży, obsadzone było przez miłych pracowników linii, którzy bez problemu odebrali nasze bagaże, które nadane zostały do portu docelowego naszej podróży, nam zaś wydano karty pokładowe na wszystkie trzy rejsy.
Na lotnisku w Vancouver czekała nas krótka, wygodna przesiadka. Tranzyt na lotnisku YVR odbył się bardzo sprawnie.
Salonik Air Canada Maple Leaf Lounge Vancouver (International Terminal)
Korzystając z faktu, że rejs z Portland dowiózł nas do portu przesiadkowego na czas, mieliśmy jeszcze chwilę, aby podczas oczekiwania na kolejny lot zajrzeć do saloniku linii Air Canada – Maple Leaf Lounge.
Biorąc pod uwagę północnoamerykańskie standardy, miejsce to należałoby ocenić pozytywnie. Zarówno oferta jedzeniowa jak i napojów powinny zaspokoić podstawowe oczekiwania większości pasażerów. Część ciepłych dań serwowana była w bufecie, z kolei inne przygotowywane były przez pracowników saloniku. Za dobrą praktykę należy uznać fakt, że jedzenie, które można było zamówić dostępne było w wersji prezentacyjnej dla wszystkich, aby każdy mógł ocenić walory estetyczne sposobu podania jedzenia, zanim zdecyduje się na osobiste testy smakowe.
Bardzo przyjemna była również obsługa baru, w którym spróbować można było nie tylko podstawowych napoi alkoholowych, w tym wina, piwa i czegoś mocnejszego, jak również zamówić nieco bardziej skomplikowane pozycje, wymagające nieco więcej wiedzy i sprawności od kelnerów.
Mimo, że w jednym z zamówionych przez nas owocowych mixów zważył się, będący jednym z głównych składników nabiał, to smaki zaserwowanych drinków zrobiły na nas pozytywne wrażenie.
Bezproblemowo udało nam się tu również napełnić swoje bidony przed dalszą podróżą.
Z krótkiej wizyty w Maple Leaf Lounge na lotnisku w Vancouver byliśmy raczej zadowoleni.
Przed startem
Zanim rozpoczął się proces wpuszczania pasażerów na pokład samolotu, chcieliśmy, w związku z lotem niemieckimi liniami, zmienić numery naszych kart programu lojalnościowego w dalszej części rezerwacji. Ku naszemu zaskoczeniu, oraz wbrew wszystkim dotychczasowym doświadczeniom z obsługą klienta w Kanadzie, zostaliśmy potraktowani dość obcesowo przez pracowników przy bramce. Na początku usilnie nas ignorowano, najwidoczniej licząc, że zrezygnujemy ze swoich „fanaberii”, aby ostatecznie dokonać zmian, o które prosiliśmy, dająć nam jednak jasno do zrozumienia, że dodatkowa ilość pracy, do której zmusiliśmy obsługę była tak wielka, że mogła niemal zabić. Pierwszy raz w historii mieliśmy do czynienia z takim zachowaniem w stosunku do procesu, który wprawnemu operatorowi zabiera mniej niż minutę. Ostatecznie, po wysłuchaniu trudnej do zliczenia ilości wzdychań pracowniczki stanowiska wejścia na pokład, mających, jak mniemamy, obrazować niedogodność jaką jej sprawiamy swoimi niedorzecznymi prośbami, otrzymaliśmy w końcu karty pokładowe z odpowiednimi danymi. W takich chwilach zawsze z tyłu głowy świta nam myśl – udało się, ale jakim kosztem?
Boarding
Po powrocie z nowymi kartami pokładowymi do strefy przed bramkami boardingowymi, ze zdziwieniem odnotowaliśmy, że proces wejścia na pokład rozpoczął się przed planowanym czasem.
Sam boarding odbył się bezproblemowo – najpierw umożliwiono wejście osobom wymagającym asysty i tym na wózkach. W drugiej kolejności do samolotu zaproszono rodziny z małymi dziećmi. Kolejna grupa, która zajęła swoje miejsca w samolocie to pasażerowie klasy biznes oraz ci z odpowiednimi statusami w programach lojalnościowych przewoźników zrzeszonych w Star Alliance.
Fotele klasy biznes w Airbus A350-900
Pierwsze wrażenie na temat „nowego” układu siedzeń było pozytywne. Pamiętajmy jednak, co jest punktem referencyjnym takiej oceny – klasyczny design Lufthansy z siedzeniami w klasie biznes w formule 2-2-2, już wiele lat temu przestał być nowoczesny, wygodny, czy konkurencyjny.
Podobne fotele, z otwartą przestrzenią na nogi z jednej ze stron, mieliśmy już okazję testować na przykład na pokładzie samolotu linii Azul w locie z Brazylii. Jak zawsze, mają one swoje plusy, ale też kilka ograniczeń. Mimo wszystko, przypomnijmy raz jeszcze, że jest to samolot Lufthansy i do standardowej konfiguracji tego przewoźnika będziemy porównywać wrażenia z tego lotu. Przyjmując taki punkt widzenia, sam produkt twardy ocenić można pozytywnie.
To, co zdecydowanie negatywne, to stan czystości naszych miejsc. Blaty są brudne, w zakamarkach pełno śmieci. Przy próbie zapięcia pasów bezpieczeństwa w bokach jednego z siedzeń znajdujemy zużytą maseczkę na oczy, najwyraźniej pozostawioną tu przez któregoś z poprzednich pasażerów. Etap epatowania dbałością o dobrostan pasażerów, tak podkreślany przez linie lotnicze jeszcze zaledwie kilka lat temu, mamy już dawno za sobą. Obecna era to cięcia kosztów.
Serwis przed startem
Podczas, kiedy duża część pasażerów zajęła już swoje miejsca – przypomnijmy, że na naszym locie miejsca we wszystkich klasach podróży zostały wyprzedane – załoga kabinowa rozpoczyna serwowanie pasażerom napoi powitalnych. Do wyboru klasycznie – woda, sok pomarańczowy oraz wino musujące. Zgodnie z ogłoszonymi niedawno „nowymi, wyższymi standardami” obsługi pasażerów na lotach długodystansowych, otrzymaliśmy również papierowe torebki z migdałami.
Niestety, duża część kabiny klasy biznes zajęta była przez głośną grupę Niemców w wieku senioralnym. Zwykle uwagi dotyczące niewłaściwego zachowania, braku szacunku do współpasażerów i temu podobne, zgłaszane są wobec osób młodych. Tym razem kilkanaście niemieckojęzycznych seniorów uznało, że to ich prywatny charter, podczas którego mogą robić co chcą. Niestety, mimo próśb, załoga nie zwracała uwagi na tę sytuację.
Kilka minut po tym, kiedy ogłoszono, że wszyscy pasażerowie weszli na pokład, kapitan poinformował wszystkich, że z w związku z koniecznością wysadzenia trójki podróżnych (offload) oraz koniecznością wyładowania ich bagaży, start naszej podróży nieco się opóźni.
W czasie tego procesu załoga pokładowa rozdała pasażerom klasy biznes menu, a chwilę później formularz zamówienia z pokładowego sklepu wolnocłowego.
My, wykorzystując czas przed startem na dalsze rozejrzenie się po kabinie zauważamy, że brak tu wymiennych słuchawek, jak to ma miejsce w większości samolotów.
Tu, integralnym elementem każdego z siedzeń są przytwierdzone na stałe słuchawki. Problem tkwi w tym, że dostarczone w kosmetyczne podróżnej nakładki higieniczne na słuchawki są zbyt małe w stosunku do elementów nausznych urządzeń, które zamontowano w samolocie. Trudno nam podjąć się jakiegokolwiek komentarza w takiej sytuacji.
Ostatecznie, na nieco ponad pięć minut przed rozkładowym czasem lotu nasza maszyna wypchnięta zostaje ze stanowiska postojowego.
Po kolejnym kwadransie wzbijamy się w powietrze. Dzięki pięknej pogodzie mamy możliwość podziwiana uroków zatoki z zapierającej dech w piersiach perspektywy.
Serwis po starcie
Niecałe pół godziny po starcie rozpoczyna się pierwszy serwis. Na początek pasażerowie otrzymują wilgotne ręczniczki, w ślad za którymi, chwilę później, roznoszone są małe obrusy, które lądują na stolikach. Niestety, z niewiadomych przyczyn ten drugi element nie dotyczy wszystkich pasażerów. Co więcej, załoga pokładowa wydaje się nie dostrzegać swojego błędu pominięcia części pasażerów, a gdy Ci zwracają obsłudze swoje uwagi, ta wydaje się niemal urażona zachowaniem pasażerów.
Kolejnym elementem serwisu jest podanie napoi wraz z małą przekąską, która w czasie nasego lotu przyjęła postać hummusu z warzywami – selerem naciowym, marchewką i pojedynczą oliwką. Warzywa robią wrażenie mocno wymęczonych, ale w smaku, w połączeniu z pastą z cieciorki są w porządku.
Ponieważ na pokładzie jest komplet pasażerów, na kolejny element tej złożonej choreografii przyjdzie nam poczekać niemal pół godziny.
Kiedy nadchodzi wreszcie nasza kolej, możemy zamówić interesujące nas pozycje z dzisiejszego menu – osobno przystawkę, osobno danie główne – które przynoszone są indywidualnie z galley, na tacach.
Dobre wrażenie robią na nas przystawki – zarówno kaczka, jak i sałata wzbogacona o sos winegret, a także sałatka z soczewicą przypadają nam do gustu. Drugi zestaw – z tuńczykiem – również okazuje się bardzo smaczny – soczysta, delikatna ryba, z dodatkami zapewniającymi odpowiedni balans smaków słodkich i słonych, a także zapewniających miłe uczucie chrupania pod zębami.
Największym zaskoczeniem podczas tego posiłku będzie jednak banalne, ale rzadko spotykane w chmurach, pyszne, maślane, ciepłe, aromatyczne pieczywo czosnkowe.
Niestety, wraz z kolejnymi elementami serwisu w jego obsługę wdziera się coraz większy chaos – pasażerowie dostają dania inne niż zmawiali, część osób nie dostała jeszcze wszystkich zamówionych napoi, z kolei inni pasażerowie narzekają, że nie mogą doczekać się sprzątnięcia naczyń po hummusie i warzywach.
W ramach dań głównych wybieramy wołowinę inspirowaną smakami azjatyckimi. Jest to danie wyśmienite – mięso jest, co należy docenić – wysmażone na półkrwisto, a towarzyszące mu dodatki w postaci grzybów, kapusty chińskiej (bok choy), oraz pure z ziemniaków i yamu świetnie współgrają z lekko kwaśnym od mirinu sosem.
Drugą wypróbowaną przez nas opcją jest danie rybne, w którym po raz kolejny główny element wypada wyśmienicie, a towarzyszący mu lekko pikantny sos pomidorowy tylko podkreśla jego atuty.
Specyficzny jest sposób serwowania deserów – do pasażerów, którzy skończyli już swoje dania główne, podchodzi stewardessa z tacą, na której znajdują się dostępne w ramach zakończenia posiłku opcje. Kiedy pasażer wybierze sobie już interesujące go elementy, obsługa wraca do pokładowej kuchni, aby na tacy uzupełnić brakujące elementy.
Decydujemy się na lody sernikowe, które podano w temperaturze umożliwiającej ich natychmiastową konsumpcję oraz wybór serów podawanych z krakersami i kawałkami owoców, które okazały się smaczne, ale na pewno nie zaskakujące czy wyjątkowe.
Cały serwis trwa nieco poniżej dwóch godzin.
Po zebraniu wszystkich naczyń od gości, obsługa na tacy roznosi dla chętnych czekoladki.
Po chwili oddechu, aby nie dać czasu na nudę nakarmionym pasażerom, rozpoczyna się sprzedaż z pokładowego sklepiku wolnocłowego.
Na tym etapie podróży większość pasażerów rozkłada swoje fotele do pozycji leżącej i przygotowuje się do drzemki.
Serwis w trakcie lotu
W trakcie lotu obsługa wydaje się omijać kabinę szerokim łukiem. W ramach opcji przekąsek dla pasażerów ustawiono dwa koszyczki z wyborem słodyczy i owoców w najbardziej zaciemnionym z miejsc w kabinie – nad siedzeniami pierwszego, środkowego rzędu. Chętni muszą po omacku wyszukiwać interesujące ich pozycje, bądź przeszkadzając innym pasażerom wspomagać się latarkami w telefonach komórkowych. W tym samym czasie w samolotowej kuchni dobrze oświetlone blaty aż proszą się, aby użyć ich w celu ekspozycji dostępnych opcji.
Serwis przed lądowaniem
Na nieco mniej niż dwie godziny przed lądowaniem rozpoczyna się doświetlanie kabiny klasy biznes, oraz serwowanie zestawów śniadaniowych.
W przypadku tego serwisu wszelkie elementy choreograficzne zostały wyeliminowane – jeden z dwóch wybranych zestawów dostarczany jest chętnym na stolik na jednej tacy.
Jedyną dodatkową opcję wyboru stanowi tu pieczywo, które podawane jest z typowego, samolotowego koszyczka.
Lotnicze śniadania coraz trudniej nam komentować, bo nasze zdanie na temat serwowania opcji jajecznych znają wszyscy nasi Czytelnicy. Prawda jest jednak taka, że linie lotnicze nie mają po prostu sposobu, aby te wszystkie omlety, jajecznice czy inne kombinacje w temacie jajek podać w formie zjadliwej. Oczywiście, zdarzają się nieliczne wyjątki, tak jak przygotowywana na świeżo jajecznica w pierwszej klasie linii Cathay Pacific, ale to absolutnie niestandardowa opcja i unikalny serwis tego typu w przestworzach.
Co dziwne, nie wszystkie zestawy jajeczne zostały skomponowane w ten sam sposób, co zauważyć można na różnych fotografiach tego samego podobno dania od kilku osób.
Po śniadaniu dla chętnych serwowane było wino musujące.
System rozrywki, amenity kit
Samolot, którym lecieliśmy miał oferować dostęp do internetu. Niestety, żadnemu z pasażerów, z którymi zamieniliśmy słowo na ten temat nie udało się skorzystać z tego udogodnienia. Indagowana w sprawie obsługa rozkładała jedynie ręce.
I tu słówko komentarza. Awarie sprzętu się zdarzają, z niektórymi z nich samoloty mogą latać bez uszczerbku dla bezpieczeństwa pasażerów, co w lotnictwie cywilnym jest najważniejsze. Różne są natomiast sposoby podejścia linii lotniczych do problemów, które zmniejszają komfort podróży pasażerów, lub uniemożliwiają skorzystanie z szeroko reklamowanych udowodnień.
Kilka miesięcy wstecz mieliśmy okazję lecieć na pokładzie samolotu Turkish Airline, gdzie również spotkaliśmy się z problemami w postaci awarii dostępu do internetu. Oprócz przeprosin załogi w związku z problemem, zanim jeszcze dolecieliśmy do celu naszej podróży, w naszych skrzynkach mailowych pojawił się przepraszający za incydent email, a na naszych kontach w programie lojalnościowym przewoźnika pojawiła się mała rekompensata w postaci pakietu mil, które możemy wydać na kolejne loty. W przypadku Lufthansy otrzymaliśmy jedynie wstrząśniecie ramionami i niewerbalny przekaz, który odczytaliśmy jako – nie działa to nie działa, po co drążyć temat?
System rozrywki pokładowej był ubogi, znaleźć w nim można było głównie starsze pozycje. Jeśli ktoś lubi klasyki – będzie zadowolony. Jeśli natomiast mielibyście ochotę nadrobić którąś z kinowych nowości – należałoby skorzystać z usług innego przewoźnika.
Kosmetyczki podróżne (amenity kit) Porsche Design czekały na pasażerów na fotelach. Ich zawartość można by określić jako minimalistyczną – nie znalazło się w nich miejsce nawet na maskę na oczy. Tę można było znaleźć w wersji używanej w bokach nieposprzątanych foteli, bądź potencjalnie nową w toalecie klasy biznes.
Lądowanie w Monachium
Na niespełna pół godziny przed planowanym czasem lądowania, Kapitan poinformował pasażerów o warunkach panujących na lotnisku docelowym, oraz zaordynował przygotowanie kabiny do przyziemienia.
Chwilę później przez intercom odpowiednie instrukcje dla załogi kabin pasażerskich wydała osoba pełniąca funkcję pursera.
W związku z dobrą pogodą podejście do portu lotniczego w Monachium było miłym dla oka zakończeniem tego etapu naszej podróży.
Koła naszego samolotu dotknęły pasa startowego o kilkanaście minut wyprzedzając czas rozkładowy naszego lotu.
Przesiadka w Monachium
Jako że do następnego lotu mieliśmy nieco ponad godzinę, po przejściu procesu imigracyjnego, udaliśmy się do Lufthansa Senator Lounge K11, zlokalizowanego nieopodal bramki naszego kolejnego lotu.
Lot Monachium – Sztokholm
Linie: Lufthansa
Lot: LH 2418
Trasa: MUC – ARN
Samolot: Airbus A321
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 14.35 – 16.45
Długość lotu: 2 godziny 10 minut
Boarding
Po dotarciu do gate’u K07, okazało się, że odlot naszego samolotu został nieco opóźniony. Mimo to, sprawa została załatwiona, a przynajmniej zakomunikowana wszystkim pasażerom, w sposób jasny i klarowny – zarówno poprzez komunikat w kilku językach na wyświetlaczach, jak i poprzez informację głosową. I to wszystko na długo przed oryginalnym czasem rozpoczęcia boardingu. Dlaczego tak trudno jest zrealizować podobny poziom usług na największym lotnisku pasażerskim w naszym kraju? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy.
Kiedy nadeszła pora opóźnionego boardingu, po wejściu do jetbridge’a zorientowaliśmy się, że do naszego samolotu podstawiono nie jeden, a dwa jetbridge! Pasażerowie siedząc w tylnych rzędach mogą spokojnie, bez wchodzenia po schodach, wsiąść do samolotu tylnymi drzwiami.
Fotele w klasie biznes w Airbus A321
Początkowo zarezerwowaliśmy fotele w czwartym rzędzie samolotu, ale na jakiś czas przed lotem otrzymaliśmy informację, że przesadzono nas do rzędu pierwszego. Stało się tak, bo nasze poprzednie siedzenia, a w zasadzie ta część kabiny zmieniła przeznaczenie i docelowo znajdą się tu miejsca dla pasażerów lecących w klasie ekonomicznej.
Dzięki takiemu obrotowi spraw mieliśmy możliwość skorzystania z dość nietypowego rozwiązania w kwestii stolików. Otóż, pierwsze dwa fotele (1A, 1B) otrzymały ten element wyposażenia w postaci blatów przymocowanych do przedniej ścianki (bulkhead). W przypadku kolejnego fotela (1C) mamy już do czynienia z typowym blatem schowanym w podłokietniku.
Dodatkowe zdziwienie wywołało u nas dość toporne przymocowanie stolika w miejscu środkowego fotela – po prostu przykręcono tu długimi śrubami dodatkowy stolik do oparć bocznych foteli zewnętrznych.
Serwis w trakcie lotu
Jako, że loty krótkodystansowe w Europie, nawet klasie biznes, są obecnie doświadczeniem niższych lotów, opisemy tylko istotne elementy tego, co wydarzyło się na pokładzie.
Nieco ponad kwadrans po starcie z Monachium rozpoczyna się serwis, w trakcie którego Purser serwuje pasażerom lecącym „z przodu” samolotu zestawy dań, bez możliwości wyboru, przynoszone bezpośrednio z hotelowej kuchni na tacy.
Jako, że od wprowadenia swojego serwisu nazywanego „Tasting Heimat” niemiecki przewoźnik rzadko załącza do serwowanych dań menu, nie mamy do końca pewności, co dokładnie nam zaserwowano.
Na talerzu, oprócz warzyw, wędliny w sosie oraz pasty z papryką znajdowało się coś na kształt podanego na zimno kawałka knedlika chlebowego znanego z kuchni czeskiej.
Nasze zmęczenie po podróży przez ocean nie pozwalało nam na dalsze dociekanie co nam zaserwowano. Dość powiedzieć, że każdy z elementów posiłku, które przed nami postawiono był na swój sposób smaczny. Dotyczy to również podawanego do wyboru z koszyka pieczywa.
Prawdziwym wysokim tonem zestawu okazało się jednak kremowe ciastko czekoladowe.
Napoje podano pasażerom prosto z wózka cateringowego. I tu znów nieco zaskakująca wysoka nota, za bardzo smaczny, świeży sok pomarańczowy.
Po skończonym serwisie, na tacy podano pasażerom pudełka z czekoladkami.
Lądowanie w Sztokholmie
Rutynowo już, na kilkanaście minut przed planowanym zakończeniem lotu, z kabiny na przodzie maszyny odezwał się Kapitan, który poinformował pasażerów o rozpoczęciu procedury podejścia do lądowania, oraz warunkach pogodowych panujących na lotnisku docelowym.
Na pasie startowym lotniska ARN pojawiliśmy się z niemal dziesięciominutowym opoźnieniem w stosunku do czasu rozkładowego.
Zanim dotarliśmy do sali odbioru bagażu, drogą mailową oraz SMSem otrzymaliśmy od przewoźnika informację, że nasze bagaże nie dotarły z nami do Sztokholmu. Już tylko ta informacja zaoszczędziła nam sporo czasu który spędzilibyśmy najpewniej przy pasie bagażowym, czekając na zakończenie rozładunku luku transportowego naszego samolotu.
Dodatkowe ułatwienie w postaci możliwości wypełnienia dokumentu PIR przez internet, to kolejna oszczędność czasu. Fakt, że walizki dostarczono nam do domów kilka dni później, co pozwoliło nam nie martwić się nimi przez dalszą cześć podróży do Warszawy, odczytujemy jako dodatkowy bonus w zaistniałej sytuacji.
Podsumowanie
Lufthansa, jako jeden z głównych graczy na rynku lotniczych przewozów pasażerskich przyzwyczaiła nas do ciągłego obniżania standardów swoich usług we wszystkich klasach podróży.
Pewnym pozytywnym zaskoczeniem był dla nas samolot wykorzystany do przelotu transatlantyckiego. Niecodzienny jak na tego przewoźnika, wygodniejszy układ kabiny nie może jednak przyćmić słabej obsługi, a przede wszystkim brudu na pokładzie. Brak działającego dostępu do internetu oraz słaby system rozrywki pokładowej są tylko smutnymi dodatkami do tego i tak niezbyt wesołego obrazu oferty potentata na europejskim niebie.
Na plus zaliczyć należy Lufthansie obsługę sytuacji skutkującej nieregularnościami w przewozie pasażerów i bagażu. Dobra, czytelna informacja o opóźnieniu lotu do Sztokholmu na lotnisku w Monachium, proaktywne, wygodne i skuteczne działanie w sprawie braku bagażu na końcu podróży oraz rozwiązanie tego problemu w kolejnych dniach zgodnie z życzeniem pasażera to na pewno krok w dobrą stronę.
Niestety, jako Europejczycy, wraz ze wzrostem ilości zgromadzonych doświadczeń, coraz częściej spoglądamy z zazdrością na azjatyckie bądź zatokowe linie lotnicze, ich poziom serwisu i obsługi w stosunku do tego, co oferują operatorzy europejscy, w tym hegemon Lufthansa, ale też i nasz krajowy LOT.
Szkoda, że jedynym pocieszeniem w tej sytuacji może być dla nas fakt, że jesteśmy dokładnie w połowie dystansu pauperyzacji usług lotniczych i hotelowych. Patrząc na codzienność mieszkańców Ameryki Północnej możemy się napawać tym, że mamy nieco lepiej. Niemniej ci, którzy mieli okazję skorzystać z oferty linii azjatyckich bądź tamtejszych hoteli wiedzą w jak słabej kondycji są usługi oferowane na Starym Kontynencie.