KLM – Klasa Biznes w Boeing 737 Warszawa – Amsterdam
Klasa Biznes w Boeing 747 Amsterdam – Hong Kong
Air China – Klasa Biznes w Airbus A320 Hong Kong – Chengdu
Klasa Biznes w Boeing B787 Chengdu – Amsterdam
KLM Cityhopper – Klasa Biznes w Embraer 190 Amsterdam – Warszawa
Linie: KLM
Lot: KL887
Trasa: AMS – HKG
Samolot: Boeing 747-400
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 17.40 – 11.55
Cele dla tej podróży były jasne. Oprócz odwiedzenia Pandy Wielkiej, lot z Amsterdamu do Hong Kongu miał być naszym symbolicznym pożegnaniem z jednym z najbardziej ikonicznych statków powietrznych naszych czasów – Boeingiem 747, zwanym też często Królową Przestworzy (Queen of the Skies). Lataliśmy tym modelem już wielokrotnie, jednak zachodzące na rynku lotniczym zmiany, a także podążające za tymi zmianami portfolia producentów samolotów, w których określono już datę zakończenia produkcji tego modelu, jasno zwiastują rychły zmierzch pasażerskich lotów Boeinga 747. Aby uczcić wyjątkowość tego samolotu, postanowiliśmy dać ujście naszym wewnętrznym avgeekom i zajęliśmy miejsca, które umożliwią nam lądowanie na lotnisku docelowym w pierwszej kolejności, nawet przed pilotami! Tak właśnie, siedząc w pierwszym rzędzie na dolnym pokładzie, fizycznie wyprzedzamy siedzących nad nami i nieco z tyłu pilotów! Uzbrojeni w bilety klasy biznes nie mieliśmy z tym najmniejszych problemów. Warto zauważyć, że znajdująca się na dolnym pokładzie, w sekcji nosowej, kabina klasy biznes umożliwia wygodną podróż zarówno, jeśli podróżujemy z kimś, jak i wtedy, gdy podróżujemy samodzielnie – pomogą w tym trzy pojedyncze fotele.
Nie uprzedzajmy jednak wypadków. Po krótkim locie z Warszawy, na pokładzie Boeinga 737 Królewskich Holenderskich Linii Lotniczych KLM, na lotnisku w Amsterdamie nie mamy zbyt wiele czasu, więc po przejściu kontroli paszportowej, tylko na chwilę odwiedzamy salonik biznesowy KLM Crown Lounge 52. Nie tracimy wiele, bo miejsce to jest obecnie w przebudowie, a część pozostawiona do użytku gości na tyle niewielka, że panuje tu wieczny tłok.
Udajemy się więc w okolice bramki, z której odlatywał będzie nasz długo wyczekiwany Boeing 747. Boarding odbywa się o czasie wskazanym na karcie pokładowej (i 5 minut po czasie wyświetlanym na monitorach – nie mamy pojęcia skąd ta niespójność). Najpierw na pokład zapraszani są pasażerowie potrzebujący pomocy (PRM) oraz rodziny z dziećmi. Po nich wejść mogą pasażerowie klasy biznes, oraz ci ze statusem w programach linii należących do sojuszu SkyTeam. Przy wejściu na pokład witają nas uśmiechnięte Stewardesy, wskazując drogę do właściwej części samolotu. Pierwszych pasażerów do kabiny klasy biznes na dolnym pokładzie prowadzi sam Szef Pokładu (Purser). Ze względu na kształt i wielkość kabiny w części dziobowej samolotu, zainstalowane tu półki bagażowe są niewielkie, w związku z czym, na potrzeby transportu bagażu zaadoptowano sam dziób samolotu. Utworzono w nim szafę, do której walizki pakuje Purser, pomagając również pasażerom w kurtkach i płaszczach, chowając ich odzież wierzchnią w tym samym miejscu. Wszystko odbywa się w miłej atmosferze pierwszych rozmów i lekkich żartów.
Zajmujemy parę foteli pod oknem, w pierwszym rzędzie. Są one przygotowane na nasze przybycie – ułożono na nich kocyki i poduszki, a także słuchawki. Purser daje pasażerom bardzo dużo czasu na rozgoszczenie się w kabinie, rozpoczynając serwis od rozdania zestawów podróżnych (amenity kit), kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca. Przy okazji tej czynności, wita każdego z pasażerów z osobna na pokładzie samolotu, adresując wszystkich po nazwisku. Chwilę później pasażerowie otrzymują welcome drinki – do wyboru szampan, woda, świeży sok pomarańczowy. Wszystko podane w pięknych, kryształowych kieliszkach.
Następnie dystrybuowane są menu oraz karta win. Tu załoga po raz kolejny daje pasażerom sporo czasu, na podjęcie decyzji co do wyboru dań, których zechcą skosztować podczas lotu. Zamówienia zbierane są w sposób spokojny, a wszystkie uwagi gości odnotowywane na iPadzie Pursera.
Po zebraniu kieliszków po drinku powitalnym, samolot oddala się od stanowiska postojowego i kołuje na pas. Startujemy niemal o czasie. Krótko potem odzywa się Kapitan, informując nas, że na trasie spodziewać się można silnych turbulencji, chociaż załoga postara się je w miarę możliwości omijać.
W mniej niż 10 minut po oderwaniu kół od pasa drogi startowej lotniska Schiphol w Amsterdamie wyłączona zostaje sygnalizacja „Zapiąć Pasy” i rozpoczyna się pierwszy serwis w powietrzu.
Na początek pasażerom rozdane zostają mokre ręczniczki, po których załoga z wózka serwuje napoje, oraz przekąski, wśród których niekwestionowany prym wiodą holenderskie sery. Są pyszne, aromatyczne, świeże, a w połączeniu z drinkiem stanowiącym znak rozpoznawczy linii KLM – Flying Dutchman (Latający Holender) uzupełniają się znakomicie!
Na stolikach lądują obrusiki, a po nich z wózka serwowana jest kolacja. Podawana na tacy przystawka, w naszym przypadku to wołowina oraz zupa. Obie propozycje są smaczne i jak najbardziej adekwatne, ale częścią uwertury do właściwej kolacji, która skradła nasze serce jest sałatka. Jest to rzecz warta odnotowania szczególnie, że zazwyczaj sałatki są najsłabszymi częściami lotniczych posiłków, znajdującymi swoje miejsce w zestawie bardziej z obowiązku, niż jako ważny element ferii smaków. Tu jest inaczej. Świeże liście różnych gatunków sałat, kawałki buraka, mierzwiony, twardy ser w typie Old Amsterdamer, a do tego kompletna petarda, czyli vinegrette buraczany. Taką sałatkę moglibyśmy jeść na każdym locie, przy każdym posiłku. Wartym odnotowania jest fakt, że podawane z koszyczka pieczywo jest świeże, ciepłe, nie przemoczone i gumowate, jak to się w samolotach często zdarza. Duży szacunek za dbałość o szczegóły.
Na danie główne zamawiamy rybę z pure ziemniaczanym i fasolką szparagową. Sama ryba w smaku przypomina nieco karpia, ale nie w przykry, uciążliwy sposób, a raczej taki, który u nas przywoływał w pamięci święta. Do tego aksamitne puree ziemniaczane i zielona fasolka szparagowa, co w sumie tworzy smaczne, choć nie wybitne danie.
Drugą testowaną przez nas opcją jest chiński zestaw – w końcu lecimy do Chin! W skład posiłku wchodzi sypki, idealnie ugotowany ryż, ryba przyrządzona na sposób słodko-słony, pełna smaku, nie przesuszona, idealna! Warzywa al dente, dające cały czas uczucie chrupkości, a do tego niemal słodka wołowina. Ta opcja zdecydowanie bardziej przypadła nam do gustu.
Cały serwis trwa dość szybko, więc po skończonym posiłku naczynia znikają z naszych stolików niemal natychmiast, a w ich miejsce lądują opcje deserowe. Decydujemy się na zestawy serów – gościna na pokładzie Królewskich Holenderskich Linii Lotniczych zobowiązuje. Do tego próbujemy jeszcze lodów – pysznych, choć w momencie podania zmrożonych na kamień, oraz owoców – tu poprawny zestaw bez polotu, jak w większości innych linii lotniczych. Sery są pyszne, a towarzyszące im, polecane przez Pursera Porto, stanowi idealne zakończenie posiłku.
Tak nam się przynajmniej wydawało. Przy podawaniu ciepłych napojów, które zamówiliśmy po posiłku, Purser częstował jeszcze pasażerów pięknymi czekoladkami w kształcie słynnych, holenderskich domków, będących jednym z symboli linii.
Kiedy ruch w kabinie ustaje i wszyscy goście skończyli już swój posiłek, załoga wyłącza większość świateł, a pasażerom rozdaje butelki z wodą.
Wreszcie mamy nieco więcej czasu i spokoju, aby dokładniej zapoznać się z tym co oferują fotele na pokładzie Królowej Przestworzy KLM. W pozycji siedzącej są one wygodne, zapewniają wystarczającą ilość miejsca na nogi, a także odpowiednią prywatność, nawet osobom siedzącym w podwójnych fotelach. Pewną niedogodność stanowi oddzielająca takie fotele mała, metalowa, ażurowa ścianka. Zwyczajowo, w większości znanych nam linii lotniczych, przegroda ta da się opuścić, w fotelach KLM jest ona jednak zamontowana na stałe. Pewnym mankamentem foteli KLM jest też sterowanie ich położeniem, sprowadzające się do prostego opuszczania ich do płaskiej pozycji leżącej, oraz ruchu odwrotnego – z pozycji leżącej do siedzącej. Nie ma tu sterowania samym podnóżkiem ani innymi elementami fotela, co jest przy dłuższych lotach bardzo wygodne i umożliwia dużo bardziej wszechstronne dostosowanie pozycji siedzenia do naszych wymagań.
Innym aspektem miejsca w klasie biznes jest system rozrywki pokładowej – inflight entertainment system. Ten na pokładzie Boeinga 747 jest dość przestarzały, ekran nie jest dotykowy, na dodatek jego rozdzielczość pozostawia wiele do życzenia. Częściową rekompensatą tego faktu jest dobra oferta treści, które można w czasie lotu przeglądać. Mając na uwadze fakt, że samoloty tego typu odchodzą powoli z flot przewoźników liniowych, nie dziwi fakt braku odświeżania kabiny, a co za tym idzie, unowocześniania systemu rozrywki. Mimo wszystko, warto mieć na uwadze fakt, że to, co oferuje tu KLM nie jest systemem najnowocześniejszym i nie liczyć na jakość HD oglądanych filmów.
Przez cały czas lotu, do kabiny co kilka, kilkanaście minut zaglądają członkowie załogi, sprawdzając, czy odpoczywającym gościom niczego nie brakuje. Bardzo szybko reagują na składane zamówienia.
Do dyspozycji gości jest też mały barek z przekąskami znajdujący się w kuchni za pierwszą kabiną klasy biznes, na dolnym pokładzie. Nie jest on zbyt bogaty, ale sposób, w jaki o dostępnym wyborze opowiadają weseli członkowie załogi sprawia, że wszystko wydaje się pyszne i zdrowe.
Na około dwie godziny przed planowanym lądowaniem w Hong Kongu, rozpoczyna się dla osób chętnych serwis z drugim ciepłym posiłkiem. Z wózka, na jednej tacy, serwowany jest pełen śniadaniowy zestaw, zgodnie z wcześniej złożonym zamówieniem.
Spróbowaliśmy śniadania na słodko, którego głównym elementem było rodzaj ciasta, przypominający crumble, z dużą zawartością jabłek. Było ono bardzo smaczne, choć miejscami nieco zbyt suche. Inne elementy tego posiłku to wybór owoców, pieczyw, podawane z koszyka – smaczne, gorące i chrupiące, pyszne masło i konsystencji umożliwiającej smarowanie w momencie podania, ser, oraz pyszny, schłodzony, świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Napoje gorące podawane były wedle zamówienia. Całość „śniadania” była smaczna i jak najbardziej adekwatna do pory przylotu i długości lotu.
Po posiłku dość szybko wysprzątano stoliki pasażerów, donosząc wedle życzenia dodatkowe napoje i przekąski. Przed lądowaniem, załoga wyczyściła całą kabinę nie tylko z używanych kocyków i poduszek, ale też dokładnie wszystkich innych nieczystości do tego stopnia, że wyglądała ona identycznie jak w momencie, kiedy wchodziliśmy na pokład.
Po skończonym posiłku, załoga, w sposób niemal rytualny, przeszła się po kabinie i rozdała jeden z najbardziej ikonicznych znaków rozpoznawczych klasy biznes linii KLM – egzemplarze ceramicznych holenderskich domków z Delft, będących jednocześnie buteleczkami wypełnionymi ginem (Dutch Genever). Jeśli jeszcze o nich nie słyszeliście, to musicie zgłębić ten temat czym prędzej – KLM co roku wypuszcza kolejny model domku, a ich zbieranie ma charakter niemal kultowy do tego stopnia, że linia stworzyła specjalną aplikację umożliwiającą zaznaczanie posiadanych już egzemplarzy i oznaczanie najbardziej pożądanych sztuk.
Możemy Wam też zdradzić, że w swoim Crown lounge 52 na lotnisku w Amsterdamie (tym w strefie non Schengen), KLM umożliwia pasażerom wymianę duplikatów domków na takie, których im w kolekcji brakuje. Super, prawda?
Przed samym lądowaniem, Purser rozdał gościom, którzy zostawili swoje wierzchnie okrycia pod jego opieką, ich własność.
Lądowanie odbyło się o czasie z pięknymi widokami na wyspę Hong Kong.
Po wylądowaniu, ten sam Purser rozdawał i pomagał poradzić sobie z bagażami wszystkim tym, którzy zdeponowali je podczas boardingu pod jego okiem w szafie w nosie samolotu.
Ten lot miał dla nas wartość zarówno sentymentalną – symbolicznie żegnaliśmy się z Boeingiem 747, lecieliśmy do lubianego przez nas Hong Kongu, jak i poznawczą – uwielbiamy testować nowe klasy biznes w różnych liniach lotniczych.
Główną zaletą lotu w tej kabinie linii KLM jest świetna, zawsze uśmiechnięta i pomocna załoga. Bez zbędnej sztywności, bez zbytniego formalizowania – miło, bezpośrednio, wesoło. Sam produkt twardy na pokładzie Królowej Przestworzy stosunkowo wygodny, dający możliwość odpoczynku, choć już nie najnowszy. Jedzenie poprawne, z elementami wybitnymi (sałatka z dressingiem buraczanym, sery!). Nie zastanawialibyśmy się długo, gdybyśmy mieli ponownie wybrać ofertę przelotu w klasie biznes KLM na locie długodystansowym.