Ta historia rozpoczyna się kilka lat temu, podczas naszej pierwszej podróży do Indii. Co tu dużo ukrywać, drugi największy na świecie kraj pod względem populacji nie przypadł nam zupełnie do gustu. Dodatkowo, nie udało się nam wówczas zwiedzić jednego z nowożytnych cudów świata – perły architektury i jednocześnie symbolu wielkiej miłości – mauzoleum Taj Mahal. Nasze niespełnione marzenie długo nie dawało nam spokoju, ale niechęć do Indii wydawała się być większa. Do czasu. Pewnego wrześniowego popołudnia sprawy przybrały bowiem inny obrót. Wystarczył jeden SMS, a nasze twarde stanowisko wobec podróży do Indii uległo zmianie. Wiadomość o treści: “SN C ATH-BOM 600 EUR” spowodowała, że postanowiliśmy ponownie rozważyć wszystkie za i przeciw. Ostatecznie, marzenia wygrały, i po chwili bilety elektroniczne na podróż z Aten do Mumbaju (Bombaju), na pokładzie belgijskich linii lotniczych Brussels Airlines, w klasie biznes, wylądowały w naszej skrzynce email. W Indiach spędzimy minimalną ilość czasu, potrzebną na transport z Mumbaju do Delhi i stamtąd do Agry, gdzie znajduje się przepiękna budowla. Dodatkowo, przetestujemy klasę biznes Brussels Airlines, zarówno na lotach europejskich, jak i na długiej trasie (long-haul).
Na największym belgijskim lotnisku pojawiamy się około godziny ósmej rano, po nocy spędzonej w Park Inn by Radisson Brussels Airport. Odprawa trwa dość długo, gdyż pracownik stanowiska check-in z uporem godnym lepszej sprawy próbuje odszukać w naszych paszportach e-wizy do Indii. Jak sama nazwa wskazuje e-wiza jest dokumentem elektronicznym i nie jest wklejana do paszportu. Jej numer został wpisany do naszej rezerwacji lotniczej podczas odprawy na lotnisku w Atenach. Pan jest nieugięty i tonem nieznoszącym sprzeciwu domaga się okazania e-wizy. Ostatecznie pokazujemy mu kopię dokumentu na telefonie komórkowym i to kończy temat. Po nadaniu bagażu rejestrowanego jesteśmy jeszcze proszeni o zważenie bagaży podręcznych. Waga zostaje odnotowana na zawieszce linii lotniczej, która następnie zostaje przyklejona do naszych plecaków. To już koniec formalności, otrzymujemy karty pokładowe i możemy udać się do kontroli bezpieczeństwa i odprawy paszportowej. Pierwszy kontakt z obsługą Brussels Airlines w trakcie tej podróży, na ich lotnisku macierzystym, nie zapadnie nam pozytywnie w pamięci.
Mając trochę czasu do boardingu, udajemy się do poczekalni biznesowej Brussels Airlines THE SUITE, w części Non-Schengen lotniska. Lounge jest przepełniony, więc jesteśmy skierowani do dodatkowego pomieszczenia, udostępnionego przez linię lotniczą. Korzystając z okazji, ściągamy sobie na telefony komórkowe karty pokładowe z aplikacji przewoźnika i chowamy ich papierowe odpowiedniki do bagażu podręcznego.
Boarding rozpoczyna się 20 minut przed czasem i tu znowu spotyka nas nieprzyjemna sytuacja. Próbujemy wejść na pokład, korzystając z elektronicznych boarding pass’ów, które przewoźnik udostępnia w swojej aplikacji. Obsługa w dość opryskliwy sposób domaga się papierowych kart pokładowych. Mija chwila, zanim wyciągamy je z bagażu podręcznego. Nasze pytania o sensowność udostępniania dokumentów w formie elektronicznej, skoro nie można ich użyć, pozostają bez odpowiedzi. Ostatecznie wchodzimy na pokład, i zajmujemy nasze miejsca, zwane tronami, o oznaczeniu 1A i 1K, przy oknach, po obu stronach samolotu. Jedno z siedzeń jest dość dziwnie wyprofilowane i buja się na boki. Zależy nam na fotelu przy oknie w pierwszym rzędzie, ze względu na zdecydowanie większą szerokość podnóżka niż w pozostałych rzędach, więc ostatecznie nie zmieniamy miejsc. Po chwili pojawia się Stewardessa z tacą pełną napojów. Do wyboru są: szampan, sok pomarańczowy, wiśniowy lub jabłkowy oraz woda. W następnej kolejności rozdawane są kosmetyczki podróżne, menu oraz słuchawki.
Zanim zaczniemy kołować do progu pasa startowego, oglądamy jeszcze fotele z bliska. Tylko miejsca typu tron, czyli te w rzędach 1, 3 i 5 pod oknami oraz 2 i 4 w rzędzie środkowym, dysponują dwoma szerokimi konsolami po bokach foteli, na których można wygodnie położyć podczas rejsu książki, notebooka, czy też inne rzeczy osobiste. Dotykowy panel sterowania ustawieniem fotela jest dość niefortunnie umiejscowiony tam, gdzie najczęściej lądują ręce pasażerów i dość często 'udawało’ nam się, zupełnie nieświadomie, zmieniać pozycje siedzenia. Fotel rozkłada się zasadniczo do trzech pozycji – siedząca, półleżąca oraz na płasko. Plus za funkcję masażu części lędźwiowej pleców oraz możliwość ustawienia twardości fotela. Sprzęty elektroniczne można ładować za pomocą złącza USB lub gniazda elektrycznego. Nad fotelami brakuje indywidualnych nawiewów, a schowek nad miejscem 1A jest zdecydowanie mniejszy niż ten nad miejscem 1K. Przy monitorach zainstalowano uchwyt na butelkę wody. Ubogi pod względem biblioteki programów system rozrywki pokładowej sterowany jest przy pomocy pilota, jednak jeden z naszych pilotów jest uszkodzony. Zauważamy, że uszkodzony jest też podłokietnik w jednym z siedzeń w środkowym rzędzie. Szybka wizyta w toalecie z przodu kabiny obnaża stosunkowo spore zużycie maszyny i w tym miejscu.
Podczas kołowania przedstawiono instrukcję bezpieczeństwa i paręnaście minut po czasie rozkładowym startujemy z zachmurzonego lotniska w Brukseli. Po wyłączeniu sygnalizacji 'zapiąć pasy’ załoga zaczyna przygotowania do serwisu.
Na początku podano amouse-bouche – krewetki z arbuzem, melonem i granatem. Jedna z krewetek była obrana w całości, a druga nie. Dodatkowo z konsternacją stwierdzamy, że podany widelczyk, mimo, iż wizualnie wydaje się być metalowy, w rzeczywistości jest plastikową imitacją.
W międzyczasie załoga rozkłada na kontuarze przy miejscu 1D szampana, soki, czekoladki i owoce, aby pasażerowie mogli częstować się nimi samodzielnie w dowolnej chwili.
Po amouse-buche czas na główny serwis. Stewardessy rozkładają obrusy na stolikach i po chwili serwują przystawki. Tym razem otrzymujemy metalowe sztućce. W tej chwili zauważamy, że w przeciwieństwie do wielu linii, w Brussels Airlines załoga nie zbierała od pasażerów zamówień na dania przed rozpoczęciem serwisu.
Okazuje się, że na lotnisku w Brukseli nie załadowano jednej z wybranych przez nas przystawek. Ostatecznie zamiast brakujących sajgonek z krabem wybraliśmy zastępcze sushi oraz foie gras z królikiem. Stewardessa zaproponowała polanie sosem musztardowym tego ostatniego, na co chętnie przystaliśmy. Sushi było bardzo smaczne, ale za to danie z królika trochę nijakie. Jako, że było ono delikatne delikatne w smaku, dodatek sosu musztardowego zdominował całkowicie resztki tego, co mogło stanowić o jego aromacie. Podano również pieczywo z koszyczka, które okazało się być bardzo dobre, świeże i chrupiące, lekko ciepłe, w żadnym wypadku nie gumowe. Niestety, masło tradycyjnie zamrożone było 'na kamień’, a sałatka standardowo nie smakowała niczym. Nawet sos vinegrette jej nie ożywił.
Dania główne serwowane były z wózka i można je było wybierać na podstawie wstępnych oględzin wzrokowych. My wybieramy zestawy z jagnięciny oraz kiełbaskę z homara. I tu ponownie jedno danie smaczne, a drugie wręcz przeciwnie. Jagnięcina była bardzo żylasta, a sos za bardzo aromatyczny. Z kolei kiełbaska z homara dużo zyskała po dodaniu cytryny i jako całe danie obroniła się smakiem.
Deser stanowiły truskawki z rabarbarem i serkiem mascarpone. Danie dobre, niezbyt słodkie, chociaż mogłoby być bardziej schłodzone przed podaniem. Wisienką na torcie okazały się być belgijskie sery podawane z krakersami i winogronami.
Na koniec serwisu podano herbatę i kawę oraz czekoladki. Niestety, nie było dostępnej naszej ulubionej herbaty earl grey. Do wyboru zaproponowano nam english breakfast, rumianek i miętę.
Cały serwis trwał niecałe dwie i pół godziny. Po jego zakończeniu, załoga rzadko pojawiała się w kabinie i reagowała tylko na wezwania poszczególnych pasażerów.
Na około godzinę przed lądowaniem zaserwowano przekąski w postaci sałatki, tortilli oraz owoców. Tortilla byłaby smaczniejsza, gdyby podano ją na ciepło, za to sałatka nas pozytywnie zaskoczyła zarówno teksturą jak i smakiem. Po serwisie załoga rozdała wszystkim pasażerom w klasie biznes pożegnalne upominki, z podziękowaniem za wspólny lot – czekoladki Neuhaus.
Ze względu na duży ruch lotniczy nad Mumbajem, krążymy kwadrans w powietrzu, aż ostatecznie lądujemy parę minut po czasie planowym.
Zaczyna się nasz kilkudniowy pobyt w Indiach, podczas którego oglądamy Bramę Indii w Mumbaju oraz sąsiadujący z nią słynny, luksusowy hotel Taj Mahal Palace, a następnie udajemy się do Agry, gdzie rozkoszujemy się pięknem perły architektury i absolutnym cudem świata – Taj Mahal. Również Czerwony Fort w Agrze, który zwiedzamy jednego popołudnia, robi na nas bardzo duże wrażenie. Po tych doświadczeniach udajemy się na lotnisko w Delhi, skąd lecimy linią Air India do Mumbaju i dalej Brussels Airlines do Belgii.
Linie: Brussels Airlines
Lot: SN 602
Trasa: BOM – BRU
Samolot: Airbus A330-300
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 01.05 – 07.15
Lot powrotny do Europy (SN 602) na pokładzie Airbusa A330-300 przebiega podobnie do rejsu z Brukseli. Tym razem zajmujemy miejsca 2H i 2K, które różnią się od poprzednich „tronów” 1A i 1K przede wszystkim ilością miejsca przeznaczonego na rzeczy osobiste pasażerów. Tu ewidentnie tego miejsca brakowało. Dodatkowo, podnóżki są dość wąskie, wręcz klaustrofobiczne, więc dla osób o wzroście ponad 170 cm lub tych, które lubią spać z wyprostowanymi nogami, mogą to być miejsca niekomfortowa. W jednym z naszych foteli nie działa masażer.
Niestety na minus odnotowujemy również produkt miękki (soft product), czyli serwis. Po pierwsze, na pokładzie nie było drukowanego menu. Po drugie, i chyba najważniejsze – catering załadowany do samolotu w Mumbaju jest niesmaczny oraz niezbyt estetycznie podany. Efektem tego jest fakt, że nie jemy prawie nic, ani po starcie, ani tuż przed lądowaniem. W przeciwieństwie do lotu do Mumbaju, teraz otrzymujemy ciepłe ręczniczki do odświeżenia, co zawsze jest plusem. Największym minusem jednak pozostaje temperatura w kabinie. Panuje tu upał większy niż w Indiach, pasażerowie z trudem to znoszą, a załoga zdaje się nie panować nad klimatyzacją. W Brukseli lądujemy o czasie rozkładowym i pierwsze kroki po odprawie paszportowej i kontroli bezpieczeństwa kierujemy do saloniku THE LOFT, aby jak najszybciej skorzystać z chłodnego prysznica.
Czy spodobała nam się klasa biznes w Brussels Airlines? I tak i nie. Załoga była sympatyczna, ale mało proaktywna i nieobecna w kabinie przez większą część lotu. Słaby produkt twardy, niewygodne fotele, brak Wi-Fi, uboga oferta systemu rozrywki pokładowej oraz bardzo nierówna jakość posiłków powodują, że całość nie broni się w naszych oczach jako dobra klasa biznes.
Parę miesięcy temu linia Brussels Airlines zdecydowała w ramach programu restrukturyzacji o wycofaniu się z trasy do Mumbaju. Obecnie linia koncentruje się na poprawie sieci tras długodystansowych i optymalizuje wykorzystanie floty na rejsy do Afryki. Jednocześnie ogłosiła zmiany w klasie biznes i pomału przeprowadza odświeżenie samolotów. Miejmy nadzieję, że pasażerom zostanie zaoferowany większy komfort i lepsza obsługa.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.