To miała być jedna z naszych bardziej epickich lotniczych podróży roku w klasie biznes. Poświęciliśmy sporo czasu na wyszukanie specjalnej dostępności biletów za mile dla wszystkich uczestników wyjazdu w programie Aegean (kto raz szukał u greckiego przewoźnika ciekawych połączeń i nie rwał włosów z głowy, niech pierwszy rzuci etixem), aby pod koniec marca 2020 roku wsiąść w Warszawie na pokład Dreamlinera LOTu w rejsie do Toronto, a następnie po pięciu godzinach przesiąść się na długo oczekiwany lot EVA Air do stolicy Tajwanu. Podróż powrotna przez Los Angeles, również za mile Aegeana, uwzględniała także dwa long-haule na szerokokadłubowych samolotach narodowych przewoźników Tajwanu i Polski.
W zasadzie do ostatnich chwil na początku marca żyliśmy nadzieją, że podróż dojdzie do skutku, ale gdy ogłoszono zamknięcie granic i LOT zawiesił swoje połączenia lotnicze to już wiedzieliśmy, że z podróży nici.
Natychmiast w naszych travelońskich głowach pojawiło się pytanie, co zrobi Aegean z naszymi biletami-nagrodami? W tym miejscu trzeba pochwalić greckiego przewoźnika. Sukcesywnie mogliśmy rebookować nasze loty nawet na rok do przodu, bez najmniejszych problemów.
Ostatecznie, po czterech latach od daty oryginalnej rezerwacji wyglądało na to, że podróż w końcu dojdzie do skutku w 2024 roku. Gdy już niemal pakowaliśmy walizki, nasz narodowy przewoźnik postanowił podłożyć nam nogę i zamknął połączenie między Warszawą a Los Angeles. Jednocześnie skończyła się dostępność biletów-nagród w Aegeanie na rejsy z Tajpej do Polski przez Amerykę Północną. Na ostatnią chwilę byliśmy zmuszeni rebookować bilety powrotne i niestety oznaczało to rozdzielenie podróżujących na różne rejsy do kraju w odstępie kilku dni.
Koniec końców rozpoczynamy z „lekkim” opóźnieniem naszą tajwańską przygodę. Już od początku w Warszawie mamy „pod górkę”, w wyniku czego zaliczamy misconnection w Chicago.
Lot Chicago – Tajpej
Linie: EVA Air
Lot: BR 055
Trasa: ORD – TPE
Samolot: Boeing B777-300
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 23.30 – 05.25 (+2)
Długość lotu: 15 godzin 40 minut
Check-in
Próbując naprawić zaniedbania LOTu i odnaleźć pozytywy w niespodziewanym zakłóceniu podróży testujemy nieobecną w Europie markę hotelową avid z portfolio IHG, nieopodal lotniska Chicago O’Hare.
Dzień później niż powinniśmy pojawiamy się w części C terminala 5 przy stanowiskach check-in EVA Air. Wszystkie czynności załatwiane są dokładnie i bez pośpiechu. Jesteśmy trochę zaskoczeni, gdy agentka checkująca nas na lot pyta, czy to my wczoraj nie zdążyliśmy na samolot. Nie wiemy co o tym myśleć, ale korzystając z okazji i małego small-talku pytamy o możliwość zmiany przydzielonych miejsc na miejsca przy oknie. Agentka informuje, że nie będą to miejsca razem, a po potwierdzeniu naszych preferencji idzie uzgodnić zmianę z Supervisorem. Po chwili wraca i wydaje nam karty pokładowe z miejscami w rzędach pod oknem w drugiej – mniejszej kabinie biznes Boeinga B777. Na koniec check-inu na naszych walizkach kabinowych lądują jeszcze zawieszki wraz z wpisaną wagą bagażu, po czym otrzymujemy komplet dokumentów – karty pokładowe, kwitki bagażowe oraz zaproszenie do salonika biznesowego Swissport, który dla pasażerów linii lotniczej otwarty ma być do godziny boardingu. Nie brakuje też informacji o lokalizacji lounge’a oraz kontroli bezpieczeństwa.


Zanim skorzystamy z salonika, który udostępnia EVA Air swoim pasażerom klas premium oraz statusowym, odwiedzamy lounge SAS’a. Oba miejsca nie cieszą się dobrą opinią wśród podróżujących, ale to i tak lepsza alternatywa dla siedzenia przy gate.


Boarding
Po czasie spędzonym w salonikach, przychodzi moment boardowania na najdłuższy dotychczas lot w historii upgrd – prawie 12 tysięcy kilometrów i niemal 16 godzin lotu. Do tej pory nasz rekord w przestworzach to o dwie godziny krótszy rejs ze Stambułu do Panamy.
Planowo boarding do Tajpej ma rozpocząć się o godzinie 22.50. Gdy pojawiamy się przy gate M18 wszystko jest już przygotowane przed czasem, a obsługa czeka jedynie na sygnał o gotowości maszyny. Ostatecznie, o 23.10, po dwóch przesunięciach godziny rozpoczęcia wejścia pasażerów na pokład jako pierwsi zostaną obsłużeni pasażerowie wymagający asysty (PRM). Grupa jest dość liczna, na oko około dwadzieścia osób plus osoby towarzyszące, często całe rodziny. Proces ten trwa około 10 minut.
W międzyczasie jeden z agentów wywołuje nasze nazwiska. Z lekką nutą niepewności podchodzimy do stanowiska. Okazuje się, że zaoferowano nam miejsca na samym przodzie, po środku, dzięki czemu po pierwsze będziemy siedzieć razem, a po drugie jako pierwsi opuścimy pokład w Tajpej. Miła propozycja, ale dziękujemy. Nie po to “walczyliśmy” w check-inie o miejsca przy oknie, aby je teraz zamieniać.
W końcu rozpoczyna się właściwy boarding i wchodzimy na pokład w grupie pasażerów podróżujących w klasie biznes lub będących posiadaczami kart Star Alliance Gold.

Przed startem
Gdy tylko zajmiemy nasze miejsca podchodzą do nas Stewardessy i po krótkim przywitaniu pytają, czego napijemy się przed startem. Zaczynają szybko wymieniać różne napoje, ale decydujemy się na klasykę – wino musujące i sok pomarańczowy. Kieliszki i szklanki pojawiają się dosłownie po chwili, przyniesione na indywidualnej małej tacy wraz z ciepłym, mokrym ręczniczkiem.


Wraz z welcome drinkiem pada pytanie o wybór jedzenia na czas lotu, ale my jeszcze nie zdążyliśmy zapoznać się z menu, przy czym niektórzy zupełnie nie ze swojej winy, gdyż po prostu nie dostali karty dań. Ta zostaje ekspresowo dostarczona i dostajemy pojedyncze sekundy na jej analizę. Widać, że Stewardessy spieszą się i chcą zakończyć wszystkie swoje zadania przed startemm jak najszybciej.
Aby nie przedłużać i nie utrudniać pracy Personelowi Pokładowemu sprawnie przeglądamy menu, znamy je po części, gdyż oglądaliśmy dostępne opcje przed oryginalnym lotem i wybieraliśmy nawet posiłki dostępne tylko online.

Składamy zamówienia na dania i do kompletu wybieramy również napoje. Stewardessy wspominają, że pierwszy posiłek będzie serwowany około godziny po starcie, ale jeśli pasażer ma inne potrzeby w tym zakresie, to starają się dostosować.
Nie mija chwila od złożenia zamówień na jedzenie, a już otrzymujemy jeden z elementów zestawu podróżnego, czyli piżamy sygnowane przez projektanta mody Jason’a Wu.

O godzinie 23.40, czyli dziesięć minut po planowym czasie startu w samolocie zamykane są drzwi. Kapitan wita pasażerów na pokładzie i podaje kilka informacji o locie, między innymi czas rejsu, który przekroczy 16 godzin z powodu niekorzystnej pogody na trasie. Rozpoczyna się procedura wypychania maszyny z gate, a pasażerowie w tym czasie obserwują prezentację safety demo na monitorach.
Załoga sprawdza kabinę przed startem, co w klasie biznes wiąże się dodatkowo z koniecznością obniżenia podłokietnika fotela oraz złożenia monitora.
Sześć minut po północy koła Boeinga B777 odrywają się od pasa chicagowskiego lotniska O’Hare i nasza EVA Air obiera kurs na Tajpej.

Fotele klasy biznes w Boeing B777-300
Fotele w Boeingu B777 EVA Air ustawione są w konfiguracji 1-2-1 odwróconej jodełki (reverse herringbone). Każdy z pasażerów ma bezpośredni dostęp do przejścia, co jest bardzo wygodne, szczególnie, jeśli podróżuje się w pojedynkę.
Podczas boardingu miejsca są wstępnie przygotowane do podróży – na każdym znajdują się: kołdra, poduszka, kapcie oraz słuchawki. Na większości stolików leżą karty dań i napojów, a także mała czekoladka z tradycyjnym liścikiem.
W trakcie boardingu Załoga wręcza każdemu pasażerowi piżamę.

Fotele są wygodne i szerokie, szczególnie jeśli obniżymy sobie zewnętrzny podłokietnik. Ilość miejsca na rzeczy osobiste podróżnych jest optymalna, dzięki kilku otwartym półkom.
Umiejscowienie gniazd ładowania (elektryczne oraz USB-A), a także panelu do ustawiania pozycji fotela jest korzystne – raczej unikniemy sytuacji, gdy przypadkowo będziemy zahaczać o kable lub rozłożymy sobie fotel w trakcie posiłku.
Stolik jest spory i jego wartością dodaną jest to, że można go złożyć w połowie i nie zajmuje tak dużo miejsca, a nadal spełnia swoje funkcje.




Na pierwszy rzut oka dostrzegamy tylko jeden minus, a mianowicie brak indywidualnych nawiewów w panelu nad głowami pasażerów, natomiast w trakcie lotu nie przeszkadza nam to zupełnie, gdyż temperatura w kabinie jest bardzo komfortowa, z tendencją do utrzymywania jej niższych wartości.

Serwis po starcie
Dziesięć minut po starcie wyłączono sygnalizację zapiąć pasy, a po paru minutach Personel Pokładowy dostarcza każdemu pasażerowi butelki wody, kosmetyczki przygotowane we współpracy z Giorgio Armani oraz karty wjazdowe na Tajwan.

Po kolejnych dziesięciu minutach rozpoczynają się przygotowania do serwisu – na początku wszystkie stoliki są pokrywane śnieżnobiałym, eleganckim obrusem.
Następnie otrzymujemy zamówione napoje, chociaż zdarzają się małe pomyłki – zamiast zielonej herbaty matcha na stoliku ląduje matcha latte, ale przymykamy na to oko.
Szampan serwowany jest bezpośrednio przy naszym fotelu, a nie, jak to bywa w wielu liniach, przynoszony napełniony wcześniej kieliszek z galley.


Bez względu na to, kto jakie menu wybrał (kolację w stylu Royal Laurel, czy Star Special), każdy otrzymuje takie same amuse-bouche – kanapeczkę z krabem i sałatką z wodorostów oraz tartaletkę faszerowaną jajkiem. Smaczne, chociaż jedno pieczywo trafiło się lekko czerstwe. Krab z dodatkami delikatnie kąsa w język, co od razu jest neutralizowane przez orzeźwiającą sałatkę z wodorostów. Druga przekąska to klasyka z jajkiem – tu nie da się wiele zepsuć.



Warto wspomnieć, że cały serwis nie jest prowadzony z wózka, a Stewardessy przynoszą każdemu pasażerowi indywidualnie zamówione posiłki na jednej tacy z galley, a następnie poszczególne elementy są rozkładane na stoliku. Jest to bardziej czasochłonne niż przy wykorzystaniu wózka serwisowego, ale eleganckie, można poczuć się niemal jak w restauracji.
W ramach menu Royal Laurel Dining otrzymujemy na przystawkę (hors d’oeuvre) wędzonego łososia ze znanym z kuchni japońskiej sosem ponzu i guacamole (bez pomidorów). Mimo, że główny składnik tego dania nie jest naszą ulubioną rybą to smakowało nam ono wybitnie. Łosoś był cieniutko pokrojony, niemal jak carpaccio, do tego sos z awokado z lekko azjatyckim twistem, dzięki ponzu.


Jako danie główne zamówiamy kotlet wieprzowy Kurobuta i na to danie brakuje nam skali ocen! Sam kotlet jest dość gruby, jędrny i soczysty, a dodatki stanowią dla niego fantastyczne tło. Szpinak jest nieco chrupiący, pełen umami, a puree z ziemniaków aksamitnie gładkie z dodatkiem kawałków bekonu. Petarda!

Royal Laurel Dining jest rozbudowanym serwisem, w przeciwieństwie do menu Star Special, gdzie po amuse-bouche otrzymujemy od razu danie główne, którym jest pyszna, lekko słodkie, tradycyjne danie prosto z tajwanu z makaronem i wołowiną oraz dodatkami. Mięso jest mięciutkie, wręcz rozpływające się na podniebieniu, a sam bulion pełny aromatu i umami.



Elementem wspólnym obu zestawów menu jest deser, na który składają się: pyszny, kremowy czekoladowy fondant, któremu niczego nie brakuje, oraz owoce, które w opinii niektórych mogłyby być podane w trochę wyższej temperaturze, gdyż ocierały się niemal o zamrożenie.



Na koniec serwisu każdy otrzymuje czekoladkę.


Niecałe półtorej godziny od startu wszystkie stoliki w naszej kabinie biznes są już uprzątnięte, a pasażerowie szykują się do snu. Stewardessy proponują rozłożenie materaca na fotelu i przygotowanie pościeli. Na suficie możemy zaobserwować specjalne nocne oświetlenie – w formie rozgwieżdżonego nieba. Po paru godzinach snu bardzo chwalimy sobie ciepłą, miłą kołderkę (przypominamy, że kabina nie była rozgrzana do granic niemożliwości) oraz dość dużą poduszkę, o której można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że była cienka i z niskiej jakości wypełnieniem.

Serwis w trakcie lotu
Może będzie to niepopularna opinia, ale jako traveloni w lotach długodystansowych najbardziej nie lubimy takich o długości sześciu – ośmiu godzin. Dlaczego? Bo jeśli nie wybierzemy opcji sen od startu do lądowania to niewiele można podczas nich zrobić. Jeśli jest to lot dzienny to pierwszy serwis trwa najczęściej dwie godziny, w trakcie nocnego rejsu zazwyczaj trochę krócej. Ostatni posiłek również jest serwowany na około półtorej do dwóch godzin przed końcem rejsu. Zostaje nam średnio dwie do czterech godzin. Czy można się wyspać w ich trakcie? Otóż – nie bardzo. Można się zdrzemnąć, obejrzeć treści w IFE, poczytać książkę lub popracować (jeśli jest internet, chyba, że możemy bez), ale generalnie te dwie-cztery godziny są dla nas trochę męczące i bezproduktywne. Dlatego bardzo lubimy długie rejsy, z tendencją do ekstremalnie długich, nawet kilkunastogodzinnych. A jeśli jeszcze są na pokładzie świetnych linii, jak JAL, Singapore Airlines, Turkish Airlines, Qatar Airways, Cathay Pacific czy właśnie EVA Air, którą lecimy na Tajwan, to podróż mija niepostrzeżenie i na wszystko jest czas – komfortowy wypoczynek, pyszne jedzenie, rozrywkę, pracę.
W trakcie opisywanego szesnasto godzinnego lotu pierwszy sen trwał u nas nieprzerwanie ponad pięć godzin. Przebudzamy się w celach zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych. Z bardzo szerokiego menu napojów zamawiamy nowe – Aurora drink jest nieco sztuczny i miętowy, ale Evergreen Special o smaku melonowym oraz Choya nie zawodzą. Poza tym próbujemy również herbatę matcha z mlekiem i herbaty Oolong (Flower Scented oraz Alishan), które są rewelacyjne.




W galley do dyspozycji pasażerów znajdujemy koszyk z przekąskami słonymi i słodkimi oraz wodę i wino czerwone. Gdy tylko wybieramy swoje snacki, natychmiast w galley zjawia się Stewardessa i uzupełnia zapasy w koszyczku. A wcale nie wzięliśmy ich dużo, naprawdę!

Niedługo później w kabinie pojawiają się dwie Stewardessy i proponują nie śpiącym pasażerom ciepłe przekąski. Zamawiamy panini ze stekiem, serem i karmelizowaną cebulą oraz smażony makaron vermicelli. Do tego kolejne napoje – soki i herbatę. Pamiętamy, aby podczas długich rejsów prawidłowo się nawadniać, gdyż powietrze w samolocie jest bardzo suche.
Ciepłe przekąski dostajemy w niecałe trzy minuty.
Panini jest chrupiąca z wierzchu, a w środku pełna zawartości – jest tu mięso, sałata, pomidor, bekon, sos.


Makaron – delikatny w smaku, bez sosu, ale nie sprawia wrażenia suchego dania. Ciekawy mix makaronu z kapustą, marchewką i suszonymi krewetkami.
Wszystko bardzo smaczne.


W trakcie spożywania posiłku słyszymy komunikat z kokpitu do Personelu Pokładowego o konieczności zajęcia miejsc. Od dłuższego czasu w samolocie włączona jest sygnalizacja zapiąć pasy i faktycznie co jakiś czas są lekkie turbulencje, ale teraz zrobiło się na tyle poważnie, że ze względów bezpieczeństwa Stewardessy zostały poproszone o zajęcie miejsc siedzących i zapięcie pasów.
Serwis przed lądowaniem
Na dwie i pół godziny przed lądowaniem Personel Pokładowy rozpoczyna ostatni ciepły serwis podczas tego rejsu.
Na początek każdy pasażer dostaje wilgotny i ciepły ręczniczek do odświeżenia. Następnie obrusiki pokrywają stoliki i pojawiają się pierwsze dania.
Podobnie jak przy pierwszym serwisie, pasażerowie mają dwie opcje do wyboru. Chinese Style to gotowy zestaw, podczas gdy Western Style proponuje omlet lub suflet. Tym razem odpuszczamy menu azjatyckie.
Owoce są zdecydowanie lepsze niż te podawane jako deser przy pierwszym posiłku, po pierwsze wybór jest większy, a po drugie nie są zmrożone.
Pieczywo zaskakuje nas pozytywnie – jest chrupiące i ciepłe – zarówno croissant jak i chałka, na które się decydujemy. Przypominamy, że rejs trwa kilkanaście godzin, a pieczywo smakuje jak świeże.


Jeśli mamy przyczepić się do czegoś, że nie jest idealne lub na coś innego liczyliśmy, to twardość masła (jest jak kamień) oraz to, że sok pomarańczowy nie jest ze świeżo wyciskanych owoców (tak, wiemy – problemy pierwszego świata, ale w końcu mówimy o serwisie w pięciogwiazdkowej linii lotniczej i nie mamy tu na myśli Lufthansy!).
Mamy wybór 3 rodzajów jogurtów – decydujemy się na owocowy i naturalny.


Jeśli chodzi o dania ciepłe to po raz kolejny EVA Air nas zaskakuje pozytywnie. Nasi stali Czytelnicy zapewne pamiętają, że średnio lubimy śniadania w samolotach, gdyż głównym posiłkiem są wówczas dania z jajek. Fatalny pomysł.
Z tego powodu nie mieliśmy dużych oczekiwań w stosunku do omleta, ale ten jest zaskakująco smaczny – lekko wilgotny, z dodatkiem sera ricotta, w towarzystwie mięsistego grzyba, smażonego pomidora i soczystego bekonu stanowi smaczne śniadanie.

Ci, którzy wybrali suflet z ciasta naleśnikowego z owocami wygrali najbardziej. To danie jest wybitne i kto wie, czy nie odtworzymy go kiedyś w domu? Suflet jest chrupiący z wierzchu i mięciutki w środku, a sos waniliowy, wbrew oczekiwaniom, nie jest przesłodzony do granic możliwości. Udany balans lekko słodkiej wanilii i świeżych owoców. Brawo EVA Air – tym sufletem odczarowujesz nam samolotowe śniadania, niemal tak dobrze, jak słynna jajecznica od Mandy na locie Cathay Pacific z Hong Kongu do Vancouver.


System rozrywki, internet, amenity kit, toaleta
EVA Air oferuje swoim pasażerom dostęp do internetu na pokładzie. Pierwsze trzydzieści minut jest bezpłatne, a następnie po wykorzystaniu tego czasu można wybrać jeden z płatnych pakietów. My tym razem postawiliśmy na wypoczynek i próbę dostosowania swojego rytmu do strefy czasowej w Tajpej i postanowiliśmy nie pracować w trakcie tego rejsu, tym samym nie korzystaliśmy zbytnio z internetu.

W IFE znajdujemy kilka pozycji filmowych, które oglądamy, chociaż nie jest to rozbudowany system na miarę innych linii lotniczych, jak na przykład w Emirates, Qatar Airways czy Turkish Airlines.
Słuchawki jakie dostarcza EVA Air dla pasażerów w klasie biznes są dobrej jakości.



Jak już wspominaliśmy, w trakcie boardingu Personel Pokładowy wręcza każdemu pasażerowi jedynie piżamę sygnowaną przez projektanta mody Jason’a Wu, natomiast chwilę po starcie otrzymujemy kosmetyczki przygotowane we współpracy z Giorgio Armani. Jest to jedna z tych bardziej przemyślanych kosmetyczek. Poza standardowymi akcesoriami typu opaska na oczy, kosmetyki, szczoteczka i pasta do zębów, mamy tu też szczotkę do włosów oraz portfelik i brelok. Nie ma natomiast skarpet, które często są spotykane w takich zestawach.



W kwestii toalet dla pasażerów klasy biznes można rzec, że jest luksusowo. Większość z nich, jest większa niż standardowe toalety w klasie ekonomicznej, a dodatkowo są ekstremalnie czyste. Nic dziwnego, skoro zauważyliśmy, że po każdym pasażerze korzystającym z tego przybytku jest przeprowadzany szybki serwis czyszczący przez jedną ze Stewardess. Dzieje się to nawet wtedy, gdy do toalet ustawiona jest kolejna oczekujących.
W samym pomieszczeniu mamy rzecz jasna wc i umywalkę, w niektórych również przewijak dla dzieci, a także podstawowe kosmetyki i akcesoria – jak zatyczki do uszu, płyn do płukania ust, szczoteczki do zębów, mgiełkę do twarzy, krem do rąk.
Z naszych obserwacji wynika, że toalety zlokalizowane przy drzwiach 1L i 2L są większe (ta, przy 2L jest z przewijakiem) niż te przy drzwiach 1R.



Lądowanie w Tajpej (TPE)
Na godzinę przed lądowaniem Stewardessy rozdają cukierki na tacy.
Niedługo później Kapitan ogłasza, że rozpoczynamy zniżanie do lądowania, a samo przyziemienie planowane jest za 45 minut.
Jeszcze na 20 minut przed lądowaniem niektórzy pasażerowie relaksują się na rozłożonych fotelach oraz korzystają z toalety, a sygnalizacja zapiąć pasy nie jest włączona. Wspominamy o tym, gdyż takie procedury nie są stosowane w wielu europejskich liniach, gdzie już na godzinę przed lądowaniem pasażerowie powinni przygotować swoje miejsca i pozostać w nich aż do lądowania.
W Tajpej lądujemy elegancko – samolot bardzo delikatnie dotyka kołami ziemi, a samo hamowanie nie jest zbytnio odczuwalne, poza odgłosem rewersu silników.
Po 16 godzinach i 36 minutach lotu jesteśmy na Tajwanie. Jest 6.44 rano. Niecały kwadrans później meldujemy się w imigracji gotowi na eksplorację nowego kraju.



Lot Tajpej – Paryż
Linie: EVA Air
Lot: BR 087
Trasa: TPE – CDG
Samolot: Boeing B777-300
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 23.30 – 08.00 (+1)
Długość lotu: 15 godzin 30 minut
Check-in
Nasz czas w Tajpej dobiega końca. Wspominaliśmy już, że LOT zafundował nam zmianę trasy powrotowej niemalże last minute. Zamiast ponownie ciekawego połączenia z Tajpej do Los Angeles, kilku godzinnej przesiadki w Mieście Aniołów z możliwością wyskoczenia na “plane spotting’ pod burgerownią In-N-Out i następnie kontynuowania podróży najdłuższym połączeniem regularnym w siatce naszego narodowego przewoźnika, otrzymaliśmy wprawdzie dłuższe połączenie EVA Air ze stolicy Tajwanu na Stary Kontynent, ale następnie przesiadkę do europejskiej klasy biznes LOTu, która, mówiąc eufemistycznie, do najlepszych nie należy.
W dodatku zamiast podróżować razem, jak z Warszawy do Tajpej, tym razem musieliśmy rozdzielić grupę.
Pierwszy rejs jest przez Paryż, drugi będzie parę dni później przez Londyn, do którego dotrzemy z krótkim postojem w Bangkoku.
Na lotnisku TPE meldujemy się niespełna trzy godziny przed planowym odlotem do stolicy Francji.
W stanowisku check-in nadajemy bagaż do Warszawy. Walizka jest trochę cięższa niż w drodze na Tajwan, głównie za sprawą suwenirów i innych ciekawych zakupów z podróży, jednak nadal nie przekracza 32 kilogramów dostępnych dla bagażu rejestrowanego w klasie biznes. Mimo to, ponieważ jej waga jest większa niż 23 kilogramy, zostaje oznaczona jako “HEAVY”, aby uprzedzić pracowników sortowni, o konieczności zastosowania innego sposobu przenoszenia jej, zgodnie z obowiązującymi międzynarodowymi przepisami IATA. Zostały one przygotowane dla bezpieczeństwa i higieny pracy bagażowych, którzy muszą mierzyć się z podnoszeniem setek bagaży dziennie.

Przed startem
W trakcie pobytu w EVA Air Lounge – The Star pytamy, ile czasu potrzebujemy na dotarcie do naszego gate. Okazuje się, że nasza bramka wylotowa C6 znajduje sie jakieś 5 minut spaceru od salonika. Idealnie.
Planowy boarding ma rozpocząć się o godzinie 23.00. W gate przeprowadzana jest dodatkowa kontrola dokumentów, dla tych, którzy checkowali się online i podróżują tylko z bagażem podręcznym. Co ciekawe, pasażerowie ci nie są wywoływani po nazwisku, a według numerów siedzeń, które zajmują. Jest to sprytne rozwiązanie pozwalające uniknąć kwestii związanych z właściwą, bądź nie wymową nazwisk różnych narodowości.


Boarding
Pięć minut po planowym czasie rozpoczęcia boardingu rozpoczynamy wejście na pokład. W pierwszej kolejności wchodzą osoby potrzebujące asysty. Następnie pasażerowie klasy biznes i posiadacze najwyższych statusów w programacach lojalnociowych EVA Air i innych członków Star Alliance.
Wejście na pokład możliwe jest z dwóch rękawów, oznaczonych klasami First/Business oraz Economy.
My wchodzimy do tego pierwszego, który prowadzi do drzwi 1L.

Fotele są już przygotowane dla pasażerów – kołderka, poduszka, menu, czekoladka i liścik – wszystko jest na miejscu. Od razu zauważamy, że w drugim rzędzie, gdzie teraz siedzimy, jest mniej miejsca pod ekranem na nogi pasażera niż w rzędzie pierwszym.



Wkrótce po tym, jak zajmujemy miejsca pojawia się przy nas sympatyczna Stewardessa. Wita nas po nazwisku i pyta na jaki napój mamy ochotę. Wybieramy wino musujące.
Dwadzieścia pięć minut od rozpoczęcia boardingu, jest on zakończony, a drzwi samolotu zostają zamknięte. Kilka minut później rozpoczyna się prezentacja instrukcji bezpieczeństwa na monitorach. Mimo tego dość istotnego etapu jeden z pasażerów nie zważając na nikogo, ogląda sobie bardzo głośno film po francusku na tablecie, bez wykorzystywania słuchawek. Takie osoby od razu powinny trafiać do kategorii “Passenger shaming”.

Niespełna dziesięć minut po planowym czasie startu nasza maszyna zostaje wypchnięta z gate i rozpoczynamy kołowanie do progu pasa startowego.
Personel pokładowy sprawdza, czy kabina jest gotowa do startu – czy pasażerowie mają zapięte pasy, monitory są złożone, a schowki wokół siedzeń puste, bez rzeczy osobistych. W przeciwieństwie do lotu z Chicago, tym razem wśród Stewardess panuje spokój, nie poruszają się po kabinie z pośpiechem i nerwowością.
Pięć minut przed północą startujemy w drogę do Paryża.
Serwis po starcie
Kilka minut po starcie w kabinie zapalone zostaje światło i rozwinięte zasłonki do galley. Sygnalizacja zapiąć pasy pozostaje włączona.
Szefowa Pokładu wita pasażerów i wyjaśnia, że pierwszy posiłek będzie serwowany, gdy osiągniemy wysokość przelotową, a drugi na dwie godziny przed lądowaniem w Paryżu.
Jednocześnie Stewardessy wręczają pasażerom kosmetyczki podróżne, piżamę i butelkę wody Evian.

Niewiele ponad pół godziny po starcie z Tajpej rozpoczyna się główny serwis. Na rejsach z Tajwanu wprowadzony jest dodatkowy set menu – Celebrity Chef’s Banquet, stworzony przez Motokazu Nakamura – Szefa Kuchni z restauracji Isshisoden Nakamura posiadającej Trzy Gwiazdki Michelin. Poza tym specjalnym setem jest oczywiście wybór menu Royal Laurel Dining oraz Star Special.



W przeciwieństwie do rebookowanego na dwadzieścia godzin przed wylotem rejsu z Chicago do Tajpej, na który nie mieliśmy już możliwości zamówienia dań z obszernego, specjalnego menu, tym razem nic nie stało na przeszkodzie, aby to zrobić. Dlatego też, na oba posiłki złożyliśmy zamówienie online przed wylotem z Tajwanu.

Podczas lotu, otrzymaliśmy serwis zgodny z ofertą Royal Laurent Dining, z tą różnicą, że w ramach dania głównego otrzymaliśmy zamówione wcześniej danie – filet z polędwicy wołowej. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Jako amuse-bouche podane zostają smaczne krewetki i mięso z kraba w omlecie oraz tarteletki z kozim serem.


Tym razem jako hors d’oeuvre występuje wędzona kaczka i małże św. Jakuba. Bardzo przyjemne danie, nawet dla kogoś, kto nie przepada za kaczką. Przegrzebki są przygotowane w punkt a grejpfrutowo-ananasowa salsa jest ciekawie orzeźwiająca. Jedyne czego pozbylibyśmy się z tego dania to zaproponowana sałata.

Główne danie – na które czekaliśmy to bardzo dobry miękki filet z polędwicy wołowej z sosem z porto, ziemniaki księżnej i grillowane warzywa, które ciekawie chrupały przy próbie ugryzienia.

Deser z kolei jest lekko rozczarowujący. Owoce jak owoce – jabłko, melon, kiwi i ananas były po prostu zwyczajne. Dość zwarte ciastko toffee z delikatnym kremem w środku i bardzo karmelowym chipsem na górze próbowało lekko ożywić całe danie, ale bezskutecznie.



Po zakończonym serwisie, który trwał nieco ponad godzinę, Stewardessy proponuja pasażerom rozłożenie foteli do pozycji łóżek. W kabinie zapada ciemność, nie licząc gwiazd na suficie.
Chwilę później przelatujemy przez strefę turbulencji i włączona zostaje sygnalizacja zapiąć pasy.
Tak już będzie przez większą część lotu.
Na całe szczęście pierwsza faza snu trwa dość długo, bo ponad pięć godzin. Jedyne na co trochę narzekamy to wysoka temperatura w kabinie, a indywidualnych nawiewów nad głowami pasażerów oczywiście brak.

Serwis w trakcie lotu
W trakcie lotu postanawiamy coś przekąsić i przede wszystkim uzupełnić płyny. Gdy włączamy przycisk przywołania członka załogi, Stewardessa pojawia się przy nas w ciągu dosłownie kilku sekund. Jak one to robią?!
Zamawiamy nudle, herbatę Oolong i Choyę. Danie ciepłe otrzymujemy po pięciu minutach. Ledwo miska z zupą trafia na nasz stolik rozpoczynają się większe turbulencje. Kapitan wzywa Personel Pokładowy do zajęcia miejsc. Większe drgania samolotu ustępują po kwadransie, kiedy to Stewardessy opuszczają swoje fotele.


Również wtedy możemy przystąpić do bezpiecznej konsumpcji.
Na rejsach z Tajwanu warto spróbować napoje z tapioką – my próbujemy Passion Fruit, który jest bardzo smaczny.
Po napojeniu i najedzeniu oddajemy się w objęcia Morfeusza po raz kolejny i śpimy aż do śniadania. Maksymalizacja wypoczynku po hiperintensywnym pobycie w Tajpej to nasz główny cel na ten rejs. Misja zakończona sukcesem!

Serwis przed lądowaniem
Około półtorej godziny przed lądowaniem rozpoczyna się serwis śniadania. Na początek otrzymujemy wilgotne, ciepłe ręczniczki. Następnie stoliki są nakrywane śnieżnobiałym obrusem. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do serwisu po starcie, teraz otrzymujemy swój wybór przygotowany na jednej tacy, przykrytej małym szarym obrusikiem.
Na śniadanie wybraliśmy zupę z nudlami, żeberkiem i tradycyjnymi dodatkami.
Sam rosół był bez smaku, a kluski trochę rozgotowane. Za to mięso było mistrzowskie – soczyste i mięciutkie, idealnie odchodziło od kości. Dodatki poza tym, że były dość kwaśne, nie charakteryzowały się niczym szczególnym. Nasz pożegnalny posiłek na pokładzie EVA Air był najmniej trafionym daniem, ale widać i takie sytuacje się nam przydarzają. Tym bardziej doceniamy, że wszystko wcześniej smakowało nam wyśmienicie.
Po śniadaniu ponownie przelatujemy przez strefę turbulencji. Można zaryzykować stwierdzenie, że przycisk zapiąć pasy w kokpicie był jednym z najczęściej używanych w trakcie tego rejsu.



Lądowanie w Paryżu
Nieco ponad godzinę przed lądowaniem Personel Pokładowy częstuje pasażerów cukierkami i dziękuje za wspólny lot.
Pół godziny przed lądowaniem załoga sprawdza bardzo dokładnie kabinę. W trakcie podejścia do lądowania z głośników słyszymy chińską muzykę.
W Paryżu jest pochmurna pogoda, z przelotnymi deszczami. Niestety nie mamy żadnych dobrych widoków na miasto.
O godzinie 8.20 rano lądujemy bezpiecznie na mokrym lotnisku imienia Charles de Gaulle’a i wyhamowujemy przez niemal całą długość pasa, zgodnie ze słynnym powiedzeniem “we paid whole runway, we use whole runway” (zapis oryginalny).
Kwadrans później wychodzimy z samolotu, deboarding prowadzony jest jednym jetbridgem przez drzwi 1L.
Jako pasażerowie klasy biznes możemy skorzystać z fast tracka do kontroli paszportowej, do którego jesteśmy kierowani na podstawie kart pokładowych przez obsługę lotniska obecną przy wyjściu z naszej części terminala.
Znacznie skraca to czas wyjścia z lotniska.

Podsumowanie
Pierwsze loty na pokładzie EVA Air w klasie biznes za nami. Nie będziemy ukrywać, że tajwański przewoźnik szturmem zdobył nasz osobiste TOP5 najlepszych linii, którymi mieliśmy okazję podróżować.
Jeśli mielibyśmy porównywać LOT i EVA Air byłoby to zbyt krzywdzące dla polskiego przewoźnika, który jest – a mówimy to z ogromnym żalem, lata świetlne za czołówką linii światowych.
W trakcie całej podróży z Warszawy przez Chicago do Tajpej i z powrotem do Europy doświadczyliśmy dużego kontrastu między lotami LOTem i EVA Air i to pod każdym względem – od obsługi naziemnej i saloniku w porcie macierzystym, przez obsługę na pokładzie, jakość siedzeń i posiłków. O różnicy w dostępnych opcjach jedzenia i napojów już z czystej przyzwoitości nie wspomnimy.
Czy w EVA Air nie było potknięć? Były, ale niewielkie i natychmiast zasłaniane przez znacznie większą listę pozytywów.
Na przyszłość będziemy uważać na wybierane połączenia, gdyż zestawianie słabej linii lotniczej z wręcz kontrastującą do niej konkurencją powoduje u nas zbyt duży dysonans poznawczy i można łatwo popaść w stany melancholii.
Czas poszukać kolejnych lotów na pokładzie EVA Air!