Skip to main content

Recenzja: LOT – Klasa Biznes w Boeing B737 MAX Warszawa-Radom – Rzym – Warszawa-Radom (aktualizacja w 2024)

Nie da się tego ująć inaczej – w naszej travelonowej historii musi być nuta masochizmu. Nie można bowiem w żaden inny sposób wyjaśnić naszego zakupu biletów na lot z lotniska Warszawa-Radom na ostatniej działającej tam trasie naszego narodowego przewoźnika – LOTu – na rzymskie lotnisko Leonardo da Vinci – Fiumicino (FCO).
Sami przed sobą usprawiedliwiamy się chęcią sprawdzenia co zmieniło się na tej trasie w czasie roku, który dzieli nas od poprzedniej takiej „przygody”.

Przed zakupem

Chcąc zdążyć przed ewentualną eliminacją ostatniego działającego połączenia LOTu z lotniska RDO, decydujemy się na zakup biletów od razu w klasie biznes, bez polegania na ewentualnej ofercie płatnego upgrd. Biorąc pod uwagę, że koszt etixa z przodu samolotu przy wylocie z Radomia, a w zasadzie lotniska Warszawa-Radom, jest niższy, niż zakup biletu w klasie ekonomicznej z głównego stołecznego lotniska – WAW – sprawa wydaje się być dość oczywista.

Po zakupie

Nasze ostatnie doświadczenia z LOTem, między innymi w sprawie posiłków, były na tyle przykre, że próbujemy w ramach zapewnienia sobie komfortu zakupić jedzenie na pokładzie na własną rękę w ramach słynnego LOTowskiego Sky Baru. Jakież jest nasze zdziwienie, kiedy okazuje się, że jedynymi elementami żywnościowymi, które oferuje nam LOT jest wybór dwóch ciastek. Szok. Według materiałów reklamowych przewoźnika powinniśmy mieć możliwość wyboru szerokiej gamy dań i przekąsek, zestawów i innych opcji.

Fatalne jest również nasze doświadczenie w sprawie zamawiania posiłków specjalnych, kiedy podróżuje się w LOTowskiej klasie biznes. Przed niedawnym lotem ze Sztokholmu, chcieliśmy zamówić opcję, która nie zawierałaby ryb. Wciskaniem do każdego niemal posiłku łososia krajowy przewoźnik skutecznie obrzydził nam tę niegdyś lubianą przez nas rybę. Kiedy na infolinii premium (sic!), przy zachowaniu wszelkich dodatkowych warunków próbowaliśmy dokonać takiego zamówienia, osoba po drugiej stronie słuchawki odmówiła nam, podając jakiś zupełnie niezgodny z prawdą powód. Jesteśmy przekonani, niemal pewni, że kolejny niekompetentny pracownik LOTu wprowadził nas w błąd i odmówił realizacji usługi, którą zakupiliśmy. Nie mieliśmy wtedy jednak wystarczająco czasu i determinacji, aby sprawę eskalować, niemniej, mamy wrażenie, że rezerwacja rejsu na pokładzie LOTu coraz częściej jest tak naprawdę przepustką do walki z tym Goliatem, a nie wrotami do wielkiej przygody, jako synonimu ciekawych i pozytywnych zdarzeń. Coraz częściej da się na powrót odczuć, że rozwinięciem skrótu LOT jest fraza „LOT of troubles”.

Wróćmy jednak do naszego rejsu do Rzymu. Podczas kontaktu z infolinią przewoźnika ostatecznie udaje nam się, po dłuższych targach zamówić posiłek specjalny, zgodny z opcjami oferowanymi przez LOT. Prosimy o opcję z wyłączeniem ryb. Po kilkunastu minutach i telefonach zwrotnych udaje się potwierdzić, że taka możliwość istnieje i będzie zrealizowana w przypadku obu naszych rejsów – do Rzymu i z powrotem. Nasze oczekiwania w kwestii tego, co zawita na jednym z naszych stolików są jednak po tym doświadczeniu ekstremalnie niskie.

Na kilka dni przed planowanym lotem przewoźnik przypomina nam mailowo, że przysługuje nam prawo do bezpłatnego przejazdu na trasie z Warszawy (lotnisko Chopina) do Warszawy (Radom).

Co kuriozalne, w kolejnej korespondencji, mimo, że mamy wykupione bilety w klasie biznes LOT proponuje nam podwyższenie klasy podróży. Już zaczęliśmy się zastanawiać dlaczego nie słyszeliśmy jeszcze o uruchomieniu First Class na lotach z RDO przez narodowego przewoźnika, ale po lekturze propozycji upgrd z klasy biznes do klasy biznes sami nie wiemy co mamy myśleć. Jednym słowem, świetnie spersonalizowana komunikacja dostosowana do potrzeb pasażera.

Lot Warszawa-Radom – Rzym

Linie: LOT
Lot: LO2205
Trasa: RDO – FCO
Samolot: Boeing 737 MAX 8
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 16.00 – 18.30
Długość lotu: 2 godziny 30 minut

Przed wylotem

Na lotnisko Warszawa-Radom docieramy taksówką z wyśmienitego, jak zwykle Hilton Garden Inn Radom. Po kilku minutach jazdy, na niemal dwie godziny przed planowanym odlotem, znajdujemy się przed lotniskowym terminalem. Mamy dzięki temu okazję podziwiać nie tylko niemal puste, lotniskowe parkingi, ale również bus, przywożący na lotnisko Załogę, która będzie obsługiwała nasz rejs.

Już na pierwszy rzut oka widać, że coś się w terminalu zmieniło. Co prawda na tablicy przylotów i odlotów figuruje tylko jeden rejs, ale w części publicznej otwarto wreszcie zapowiadaną od początku strefę edukacyjno – rozrywkową.

Mając w pamięci koszmarną jakość i czas przeszłych kontroli bezpieczeństwa, nie decydujemy się jednak na spędzanie zbyt wielkiej ilości czasu w tym miejscu, kierując się wprost do stanowisk odprawy bagażowej.

Check-in i kontrola bezpieczeństwa

Jak to zwykle w Radomiu – tłumów przy stanowiskach check-in nie ma. Nadanie bagażu rejestrowanego trwa moment. Po raz pierwszy w naszej historii z tym lotniskiem, obsługa informuje nas, że przysługuje nam voucher na posiłek. LOT dość skrzętnie skrywa ten fakt przed swoimi klientami. Oczywiście, istnieje odpowiednia strona w ich serwisie, więc kto wie, czego szukać, może ją znaleźć. Na próżno jednak szukać jakichkolwiek śladów takich informacji w mailach z potwierdzeniem rezerwacji, tych namawiających do odprawy online, czy wreszcie samej wiadomości z kartą pokładową. Ciekawe dlaczego, prawda?

Żeby nie było za łatwo, voucherów nie otrzymamy przy stanowisku check-in. Musimy się po nie udać do znajdującej się vis-a-vis stanowisk check-in kasy LOTu.

W kasie LOTu jak w Szuflandii – vouchery wyjmowane są z jakiegoś sejfu na zapleczu. Cała akcja trwa dłuższą chwilę. Problemy zaczynają się, kiedy po wypisaniu druków (są one imienne, ważne tylko w danym dniu, na dany rejs), prosimy o wydanie kolejnych. Pracownik odmawia, odsyłając nas do regulaminu. Pech chciał, że w przeszłości zostaliśmy już voucherów pozbawieni przez pracowników LOTu na lotnisku RDO. W związku z tym, teraz dość dokładnie zapoznaliśmy się ze wszystkimi szczegółami oferty zawczasu, w tym również z dokumentem regulaminu. Pracownik nie potrafi wskazać, na który fragment regulaminu powołuje się, odmawiając nam wydania dodatkowych voucherów. My wskazujemy ten, który o przysługującym nam dodatkowym voucherze mówi. Pan Agent po przeczytaniu przepisu wydaje się skonfundowany – oznajmia nam, że musi się z kimś skonsultować. Na zapleczu wybiera numer i ostentacyjnie, stojąc w drzwiach prowadzi głośną rozmowę, w której tonem pasywno-agresywnym podaje jedynie wybrane informacje (wszystkie osoby podróżujące w ramach naszej rezerwacji podróżują w klasie biznes i posiadają status gold w Star Alliance), ewidentnie próbując uzyskać odpowiedź odmowną co do naszej prośby. I tak się najprawdopodobniej staje – nie słyszymy oczywiście rozmowy, ale Pan Agent wraca do nas z informacją, że nie ma mowy o realizacji postanowień regulaminu, bo Agentka, z którą rozmawiał tak powiedziała. Na nasze pytanie co mamy w tej kuriozalnej sytuacji zrobić, otrzymujemy kolejną pomocną wiadomość – po raz kolejny z szelmowskim uśmiechem na ustach – “proszę sobie złożyć reklamację”. Jak wyglądają reklamacje w LOTcie opisaliśmy w miarę niedawno – w skrócie – na zwrot pieniędzy, które zmuszeni byliśmy wydać ze względu na skandaliczny brak realizacji obowiązków przewodnika wynikających z przepisów europejskich musieliśmy czekać niemal pół roku i wielokrotnie eskalować sprawę.
W LOTcie jak widać cały czas nie ma klientów, są petenci.

Kontrola bezpieczeństwa to w RDO czysta „przyjemność”. Sprawdzenie kart pokładowych wymaga użycia przez Strażnika skanera ręcznego, mimo, że zaraz obok zainstalowane są urządzenia stacjonarne. Dlaczego? Bo tak to się robi w Radomiu!

Próbujemy znaleźć oznaczoną na naszych kartach pokładowych szybką ścieżkę kontroli (fast track), ale chyba nadal lotnisko nie świadczy tej usługi. LOTowi nie przeszkadza to jednak we wprowadzaniu pasażerów w błąd.

Jeśli mowa o powtarzalności na lotnisku RDO – cały czas przed jedynym czynnym stanowiskiem kontroli umieszczony jest plakat z informacją, aby nie wyjmować elektroniki, w tym „dużej”, jak komputery, czy tablety z bagażu. Mimo pohukiwania Pani Strażniczki, postanawiamy zaryzykować i podporządkować się tym razem informacji pisanej, a nie ustnym jej poleceniom.
I wiecie co? Nasz bagaż przechodzi kontrolę bez zastrzeżeń! Dodatkowo, tym razem, po raz pierwszy w historii, udaje nam się zmarnować na tym elemencie podróży w Radomiu mniej niż pół godziny! Cud mniemany? Być może. Innym wytłumaczeniem tej niecodziennej sytuacji może być fakt, że według naszej obserwacji, ostatni rozkładowy lot narodowego przewodnika z tego regionalnego portu lotniczego regularnie zalicza load factor (współczynnik wypełnienia kabiny) na poziomie trzydziestu, trzydziestu pięciu procent. To musi być niezwykle rentowna rotacja!

Voucher

W ramach voucherów, które otrzymaliśmy od LOT, możemy skorzystać w ramach określonej kwoty z oferty restauracji Travel Chef – jedynej, oferującej na radomskim lotnisku dania ciepłe, bądź Cavarious – oferujące zimne przekąski. Decydujemy się na tę pierwszą opcję. Podobną do nas decyzję podejmuje też Załoga naszego samolotu, która przed rejsem je tu obiad.

Nie rozpisując się nad ofertą przybytku – zamówiona na lotnisku w Radomiu ryba z frytkami kosztowała niewiele mniej niż ta, którą opisywaliśmy nie tak dawno przy okazji recenzji wykorzystania Priority Pass w lotniskowych restauracjach – w tym konkretnym przypadku chodziło o lotnisko London Heathrow (LHR) i restaurację Big Smoke Taphouse & Kitchen – będąc daniem nieporównywalnie mniej atrakcyjnym i jeszcze mniej smacznym.

Boarding

Jak to często bywa wezwanie do boardingu z najmniej szczęśliwego gate’u radomskiego lotniska odbywa się przed czasem. Na szczęście, nauczeni poprzednimi doświadczeniami, już zawczasu zajmujemy strategiczne pozycje w okolicach czytników kart pokładowych. Tym razem element tłoku i przepychanek i tak byłby nieco mniej dotkliwy – w końcu samolot jest wypełniony jedynie w jednej trzeciej. Mimo wezwania pasażerów klasy biznes, a sekundę później całej reszty podróżnych, dalej musimy czekać na swoją kolej na wejście na pokład. To jednak nic w zestawieniu z sytuacją, w której znajdziemy się za chwilę. Po sprawdzeniu kart pokładowych i opuszczeniu budynku terminala, idziemy wyznaczoną ścieżką w kierunku samolotu po to tylko, żeby zostać, wraz z innymi pasażerami zatrzymanymi na powietrzu i tu zmuszeni do dalszego oczekiwania. Pogoda trochę nam doskwiera, bo ubrani jesteśmy, jak większość pasażerów, zgodnie z warunkami panującymi w naszym miejscu docelowym, a nie do bliskich zera stopni temperatur w Radomiu. Wygląda jednak na to, że pracownicy obsługi naziemnej są tak przeciążeni obowiązkami obsługi jednego rejsu wylotowego dziennie, że skoordynowanie momentu rozpoczęcia boardingu w taki sposób, aby zaoszczędzić pasażerom tego typu atrakcji jest niewykonalne.

Wejście na pokład odbywa się przy kompletnym braku zainteresowania Personelu pokładowego.

Po zajęciu swoich miejsc orientujemy, że LOTowski MAX, którym przyjdzie nam lecieć jest wyposażony w kolejną, tym razem fioletową, wariację na temat wykończenia wnętrz samolotów tego typu u przewoźnika. Która to już wersja? Trudno nam już zliczyć.

Sama maszyna wydaje się dość zaniedbana jak na stosunkowo młody egzemplarz. Problemem na pewno jest tu w dużej mierze czystość.

Pomiędzy naszym wejściem na pokład, a wzbiciem się naszej maszyny w powietrze mija ponad czterdzieści minut. W tym czasie Personel pokładowy zajęty jest głównie plotkami. Brak zainteresowania czymkolwiek co dzieje się w kabinie jest tak wielki, że podczas kontroli przed startem nie zwracają uwagi na zasłonięte do połowy okna, które w takim stanie zastaliśmy wchodząc do samolotu.

Zanim wyruszymy w drogę do Wiecznego Miasta, nasz samolot przechodzi jeszcze procedurę odladzania.

Koła LOTowskiego MAXa odrywają się od ziemi niemal dwadzieścia minut po czasie rozkładowym.

Serwis w trakcie lotu

Dopiero po starcie uruchomione zostają gniazda ładowania znajdujące się w podstawach foteli przed nami.

Szefowa Pokładu informuje pasażerów o serwisie, oraz możliwości zakupu napojów i przekąsek w ramach Sky Bar. Nie wspomina przy tym ani słowem o tym, czego możemy się spodziewać w klasie biznes, co zazwyczaj, zgodnie z naszym doświadczeniem z poprzednich rejsów, miało miejsce w trakcie tej zapowiedzi.

Po rozpoczęciu serwisu dla klasy ekonomicznej, Purserka po raz pierwszy przychodzi do nas z otwartym pytaniem – „Co do picia?”. LOT już niejednokrotnie zaskakiwał nas kolejnymi cięciami w swojej ofercie, więc zachowawczo pytamy o to, jaki mamy wybór. I to był chyba nasz błąd. Wyraźnie niepocieszona takim obrotem sprawy Stewardessa w trybie łagodnie agresywnym wycedza przez zęby – „To mam teraz wszystko wymieniać?”.
Po wymienieniu kilku różnych opcji, aby zakończyć to niekomfortowe dla nas przedstawienie, próbujemy dopytać, czy wymienione i dostępne opcje znajdziemy w menu Sky Baru, a w odpowiedzi otrzymujemy potwierdzające skinienie głową. Swoją drogą – jak bardzo desperacką taktyką ograniczenia konsumpcji pasażerów lecących z przodu jest ograniczanie wglądu do, bądź wręcz brak, odpowiednich menu, lub, jeśli to zbyt skomplikowana opcja – serwis z wózka, na którym podróżni mogą sobie obejrzeć to, co linia lotnicza ma do zaoferowania?

Po zaadresowaniu kwestii napojów, czas na zamieszanie w kwestii posiłków. Na początku Szefowa Pokładu przychodzi z wiadomością, że dla wszystkich pasażerów w klasie biznes ma posiłki specjalne (SPML). Kiedy okazuje się, że zamówienie na tego typu zestaw złożyła tylko jedna osoba, następuje konfuzja, kolejne chwile w pokładowej kuchni, oraz informacja zwrotna, że rzeczywiście, jest tylko jeden posiłek bez glutenu. Co prawda zamawialiśmy posiłek bez ryb, ale jak już wspominaliśmy – nasze oczekiwania w stosunku do narodowego przewoźnika w tym zakresie są minimalne. Jak w znanym powiedzeniu – nie jesteśmy wściekli, jesteśmy po prostu rozczarowani.

Całość komunikacji cały czas przebiega w napiętej, nieprzyjemnej atmosferze.

Stewardessa, zanim zabierze się za przygotowanie zamówionych napoi i podanie posiłków przypomina sobie jeszcze, że w wózku cateringowym znajduje się nasze – jedyne możliwe – zamówienie dodatkowe, czyli ciastko.

Ostatecznie, na naszych stoliczkach lądują kolejno – obrusiki, napoje, special meal, oraz zestaw standardowy.

Oczywiście, w podstawowym posiłku nie mogło zabraknąć składnika, którego bardzo chcieliśmy uniknąć, czyli łososia. Podano go tym razem na ryżu. Ryż się kruszy, a ryba rozpada – jest to najprawdopodobniej konsekwencja podania dania w zbyt niskiej temperaturze – jest niemal lodowate. Szału nie robią też dodatki – cebulka, chilli i wakame, po raz kolejny – zapewne z powodu temperatury. Smaczny okazuje się za to majonez wasabi.

Sporym zaskoczeniem jest fakt, że tym razem będąca częścią zestawu sałatka – prosta i smaczna, nie zawiera elementów nadpsutych i zwiędłych, co w przypadku LOTu jest cechą powtarzalną dla tego rodzaju dodatków. Słodkie pomidorki koktajlowe, pasta pomidorowo-paprykowa, odrobina sera w typie feta – tyle wystarczy nam w tej chwili do szczęścia.

Posiłek specjalny otrzymujemy bez żadnej informacji na temat jego zawartości – jest to więc nasza interpretacja tego, co udało nam się z niego wyłuskać. Kompletnie nieprzyprawiony element kalafiora – zapewne w opisie widniejący jako stek z kalafiora, lub pod równie wymyślną nazwą, umieszczony jest na paście z awokado. Do tego nieco drobno pokrojonego chilli, lub sosu je zawierającego. Gdyby dać tej przekąsce nieco się ogrzać, oraz użyć choćby podstawowych przypraw – byłaby akceptowalna.

Pozytywnym zaskoczeniem po raz wtóry okazuje się część warzywna zestawu, czyli sałatka. Dość powiedzieć, że podane w niej ogórki pozbawiono gorzkawych gniazd nasiennych. Mimo starań, nie udało nam się przywołać w pamięci poprzedniego razu, kiedy taki wyrafinowany element spotkaliśmy w sałatkach wchodzących w skład LOTowskich posiłków premium.

Konsumpcja posiłku upływa nam w spokoju, poza kolejkami pasażerów oczekującymi na możliwość skorzystania z toalety umieszczonej z przodu samolotu. Prawdziwe premium experience według standardów LOT.

Przy okazji serwowania zamówionego przez nas dodatkowo ciastka, pytamy Szefową Pokładu czy, i ewentualnie od kiedy, LOT na stałe zlikwidował z serwisu ofertę napoi powitalnych. Oschła i nieprzyjemna do tej pory Stewardesa zmienia nagle ton i szczerze przyznaje, że to ciągle część oferty, a ona po prostu o nim zapomniała. Największym jednak zaskoczeniem był fakt pojawienia się słowa, które w komunikacji LOTu z klientami, według naszych obserwacji, najprawdopodobniej jest zakazane. Pada sakramentalne – „przepraszam”!
Sytuacje takie jak ta się zdarzają. Oczywiście, wolelibyśmy być traktowani jako pasażerowie i goście na pokładach LOTu, a nie przysłowiowe piąte koło u wozu i największe zło w całym cudownym świecie komercyjnego lotnictwa. Mimo wszystko, Szefowa Pokładu i jej błąd nie były jedynym zaniedbaniem ze strony LOTu w tej podróży. W konsekwencji – mamy podstawy nie tylko podejrzewać, ale i twierdzić, że problemy z jakością obsługi klienta, serwisami, standardami i ogólnym do nich podejściem nie jest problemem incydentalnym, ale elementem kultury organizacyjnej przewoźnika.

Najwyższym punktem „posiłku” w klasie biznes LOTu okazało się zakupione dodatkowo ciastko.

Po zupełnie nieplanowanej sytuacji z pytaniem o napój powitalny, podejście Stewardesy i jej sposób komunikacji zmieniły się znacząco. Ostatecznie, otrzymaliśmy od niej – w ramach przeprosin – dziecięcy worek z logiem LOTu i kolorowankami w środku. Dodatkowo, Purserka co jakiś czas odwiedzała nas i dopytywała, czy może nam podać coś jeszcze i jak nam mija podróż.
W porównaniu do lotu sprzed roku po „posiłku” nie było już kolejnego – z „deserem”, czyli wyborem kilku paczkowanych słodkich przekąsek. Nie mieliśmy już jednak ochoty dociekać, czy to kolejne LOTowskie „usprawnienie”, czy może kolejna pomyłka w serwisie na tym konkretnym rejsie.

Lądowanie w Rzymie

Niemal godzinę przed rozkładowym czasem lądowania z kabiny pilotów pada informacja o rozpoczęciu procesu zniżania maszyny i przygotowaniach do przyziemienia na lotnisku docelowym. Chwilę później wyłączony zostaje prąd w gniazdkach dostępnych dla pasażerów.

Ostatecznie, koła naszego MAXa dotykają ziemi na lotnisku FCO dwadzieścia minut później.

Potem pozostaje nam już tylko niemal półgodzinne oczekiwanie na pojawienie się naszego priorytetowego bagażu i już możemy ruszać na podbój Rzymu.

Rozrywka

W roku 2024, LOT nie oferuje w swoich samolotach Boeing B737 MAX żadnych elementów systemu rozrywki. Nie umożliwia również swoim pasażerom dostępu do internetu. Gdyby tego było mało – dostęp do możliwości ładowania urządzeń własnych pasażerów jest bardzo chimeryczny – brak jasnych informacji na temat dostępu do odpowiednich gniazd w poszczególnych maszynach, oraz ich ewentualnego stanu operacyjnego. Jeśli już uda nam się trafić na pokład samolotu z odpowiednim wyposażeniem, nie wydaje się, aby były jakiekolwiek stałe reguły włączania i wyłączania prądu w gniazdach przez Załogę. Najprawdopodobniej opcja ta zależna jest w całości od tak zwanego „widzimisię” pracowników linii.

Lot Rzym – Warszawa-Radom

Linie: LOT
Lot: LO2206
Trasa: FCO – RDO
Samolot: Boeing 737 MAX 8
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 11.50 – 14.10
Długość lotu: 2 godziny 20 minut

Po weekendzie, który obfitował w wiele wyzwań z nieustającymi opóźnieniami połączeń komunikacji miejskiej w Rzymie i co za tym idzie jej całkowitą nieprzewidywalnością, postanawiamy zarezerwować dodatkowy czas na dotarcie na lotnisko Leonardo da Vinci–Fiumicino. Spod hotelu, wygodnie, za pomocą sieci kolejowej docieramy do dworca Rzym Termini, skąd wcześniejszym niż oryginalnie planowaliśmy autobusem docieramy na lotnisko FCO bez większych problemów.

Na samym lotnisku, w terminalu numer jeden, skąd odbywają się loty naszego narodowego przewoźnika, ciągle na próżno szukać oznaczeń wskazujących na LOTowskie stanowiska odprawy, podobne do tych kierujących do innych linii lotniczych.

Check-in i kontrola bezpieczeństwa

Ostatecznie, odnajdujemy je na samym końcu budynku. Z zaskoczeniem odnotowujemy, że stanowisko odprawy klasy biznes czynne jest już teraz – mimo niemal dwóch kwadransów do zwyczajowego, dwugodzinnego wyprzedzenia w ich uruchomienia przed planowanym czasem lotu.

Człowiek pracujący na miejscu mówi odrobinę w języku polskim. Procedura rejestracji bagażu zajmuje dosłownie minutkę. Wraz z kartami pokładowymi otrzymujemy informację, że salonikiem obsługującym pasażerów LOTu cały czas jest Prima Vista Lounge.

Po ponad roku, nie ma już problemów z dostępem do szybkiej ścieżki kontroli bezpieczeństwa, jeśli nie wliczać pracownika – cerbera – który przy próbie dotarcia do odpowiedniej bramki w sposób bardzo zdecydowany żąda okazania uprawnień do skorzystania z tego udogodnienia. Po co, skoro i tak finalnie to bramki zweryfikują, czy kwalifikujemy się do Fast Tracka czy nie?
Po przedstawieniu karty pokładowej, cała reszta procedury to czysta formalność – skanowanie boarding passa w automacie, zrzucenie bagażu do kuwety, wyraźna sugestia od Strażnika, aby niczego nie wyciągać. Jeśli dodamy do tego brak jakiejkolwiek kolejki, całość galimatiasu trwa mniej niż dwie minuty. Dla naszego lotniska docelowego są to wartości wręcz niewyobrażalne.

Salonik biznesowy Prima Vista Lounge

Ze względu na stosunkowo wczesną porę, mamy okazję obserwować zarówno serwis śniadaniowy, jak i lunchowy w tym miejscu. Jakość produktów podczas śniadania wydaje się bardzo niska, a oferta mocno ograniczona. Z pozytywów – nikt za barem nie krzywi się, kiedy zamawiamy cappuccino. Nieco później, kiedy zawartość bufetu zostaje zmieniona na dania lunchowe, orientujemy się, że formę bufetu przybiera tylko ubogi bar sałatkowy. Kiepsko wyglądające makarony i nieapetyczne pizze podawane są przez pracowników kuchni.

Boarding

Ponieważ nasza bramka A73 znajduje się na końcu terminala, a oferta saloniku jest niezbyt interesująca, postanawiamy rozpocząć spacer do gate ze sporym zapasem czasu.

Cały czas śledzimy też samolot lecący z Polski do Rzymu, którym będziemy wracać. Z tego też powodu wiemy, że nie zdąży on nawet wylądować w momencie rozpoczęcia naszego zaplanowanego boardingu.

O dziwo, na lotnisku w Rzymie, LOT potrafi poinformować pasażerów z wyprzedzeniem o tym, że boarding odbędzie się później. Rzecz taka, jak pokazują kolejne lata, jest niemożliwa do osiągnięcia na domowym lotnisku linii w Warszawie.

Mimo wszystko, boarding rozpoczyna się z niedużym opóźnieniem. Niestety, nie udaje nam się wsiąść do samolotu od razu po sprawdzeniu karty pokładowej. Po przejściu kontroli jesteśmy kierowani do „rękawa”, w którym musimy przez niemal kwadrans oczekiwać na możliwość dokończenia naszej drogi na pokład.

Na miejscu – kolejna, różna od poprzednich kabina. Z istotnych zmian? Przed nami trzy gniazda z prądem, montowane w oparciu fotela przed nami.

Po raz kolejny wiele do życzenia pozostawia czystość. Brudne jest dosłownie wszystko, łącznie z materiałami drukowanymi przewoźnika, których nawet nie trzeba czyścić – wystarczy wymienić na nowe!

Serwis przed startem

Tym razem Purser nie rozpoczął rejsu od „zapomnienia” o elemencie serwisu i po wejściu na pokład większości pasażerów proponuje nam napoje powitalne – do wyboru woda, bądź sok pomarańczowy.

Obsługa już na tym etapie jest diametralnie różna od tej, której doświadczyliśmy na locie do Italii. Szef Pokładu traktuje nas jak gości na pokładzie, a na jego twarzy dostrzec można uśmiech.

Niemal pół godziny po rozkładowym czasie startu rozpoczyna się rozpędzanie maszyny od progu pasa startowego, abyśmy chwilę później wzbili się w powietrze.

Serwis w trakcie lotu

Osiem minut po starcie wyłączona zostaje sygnalizacja zapiąć pasy. Chwilę później rozpoczyna się serwis z chusteczkami odświeżającymi. Po kilku kolejnych minutach w gniazdach rozświetla się zielona dioda sygnalizująca pojawienie się w nich prądu, który będzie dla nas dostępny aż do lądowania.

Właściwy serwis rozpoczyna się od przykrycia naszych stolików białymi obrusami, oraz umieszczenia na nich małych paczek orzechów nerkowca. Podczas serwisu napojów nie drążymy już tematu dostępnych opcji – zamawiamy to, co na poprzednim locie.

O dziwo, tym razem, zamiast drewnianych mieszadełek do herbaty udaje się znaleźć normalną łyżeczkę. Co jeszcze ciekawsze, najwyraźniej lepiej wyposażony w sprzęt rejs powrotny umożliwia stewardowi podanie również podstawki na zużytą saszetkę herbaty! Nigdy byśmy nie uwierzyli, że podróż z Rzymu jest tak faworyzowana przez obsługę naziemną narodowego przewoźnika.

Po chwili na naszych stolikach lądują również LOTowskie „posiłki”. Ten specjalny to po raz kolejny zestaw, który opisywaliśmy przy okazji raportowania na temat serwisu w poprzednim locie. Nasze oczekiwania w stosunku do narodowego przewoźnika były niskie, ale i tak nisko zawieszona poprzeczka okazała się dla niego przeszkodą niemożliwą do przebycia.

„Standardowy” zestaw nie zawiera żadnej informacji na temat tego co wchodzi w jego skład (menu widmo!). Nam w oczy rzuciła się nie do końca poprawnie oczyszczona krewetka z resztkami nieusuniętego jelita. Brawo! Nie mogliśmy też oderwać wzroku od czegoś co prawdopodobnie miało być sałatką, a w rzeczywistości był to seler z majonezem.

Nadeszła już chyba pora, aby zaadresować kwestię „posiłków” w klasie biznes na pokładach lotów krótkodystansowych LOTu.

Linia używa określenia “posiłek” w sposób bardzo dowolny – w sensie, w którym można by tym mianem obwołać pojedynczy słony paluszek, jak również dwunasto daniową ucztę w restauracji z nagrodami. W rzeczywistości jednak to, co oferuje swoim pasażerom narodowy przewoźnik mogłoby co najwyżej stanowić przystawkę u kogoś, kto ma choć odrobinę Rozumu i Godności Człowieka.

Z pozytywów – samolot, którym wracaliśmy posiadał „zasłonkę” oddzielającą klasę ekonomiczną od klasy biznes, której załoga potrafiła dodatkowo użyć – nie zawsze i nie przez cały czas, ale jednak.

Dodatkowo, Szef Pokładu dbał o nasz komfort konsumpcji LOTowskich „posiłków” i odsyłał pasażerów chcących skorzystać w czasie serwisu z przedniej toalety na tył samolotu.

Niestety, również na locie powrotnym po głównym serwisie nie było już kolejnego ze słodkimi, pakowanymi przekąskami w ramach „deseru”.

Na lotnisku RDO lądowaliśmy na pięć minut przed rozkładowym czasem.

Lądowanie w Radomiu

Po wylądowaniu postanawiamy skorzystać z toalety już na ziemi, w terminalu. Pech chce, że ręce przyszło nam umyć przy tym samym stanowisku, którego próbowaliśmy użyć przed wylotem. I po raz kolejny zderzamy się z brakiem mydła w dyspenserze. Rozwiązania tej zagadki są dwa. Albo dozowniki uzupełniane są bardzo często, ale ogromny ruch pasażerski na lotnisku RDO sprawia, że mimo dokładania wszelkich starań przez zarząd portu lotniczego zużycie materiałów myjących jest tak wielkie, że nie ma możliwości nadążyć z jego dolewaniem. Druga opcja jest taka, że przez cztery dni dzielące nasze wizyty w tym miejscu, nikt nawet nie próbował zaradzić tej sytuacji, przez wymianę, bądź uzupełnienie odpowiedniego zasobnika. Która z tych opcji jest bardziej prawdopodobna? Tę niełatwą zagadkę pozostawiamy naszym Czytelnikom do rozwiązania w ramach osobistej gimnastyki intelektualnej.

Jednym z atutów lotniska Warszawa-Radom jest fakt, że mimo wizyty w toalecie i konieczności odbioru bagażu rejestrowanego, ciągle udało nam się być na parkingu przed terminalem, w oczekiwaniu na transport na trzy minuty przed rozkładową godziną lądowania naszego samolotu.

Podsumowanie

Lotnisko w Radomiu to mem. Polskie Linie Lotnicze, lub jak zwykło się rozwijać skrót LOT za granicą – Lot Of Troubles, również są memem. Z tego właśnie powodu pasują do siebie idealnie. Reasumując – najlepszą rzeczą, która spotkała nas na radomskim lotnisku była kosztująca siedem złotych taksówka, która zawiozła nas do Hilton Garden Inn Radom.

Galeria

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

×

Polub nas na Facebooku!