Szybka Recenzja: Austrian Airlines – Klasa Biznes w Airbus A319 Mediolan – Wiedeń
Recenzja: Austrian Airlines – Klasa Biznes w Boeing B767 Wiedeń – Miami
Recenzja: Avianca – Klasa biznes w Airbus A330 i A320 Miami – Bogota – Miami
Szybka Recenzja: Avianca – Klasa ekonomiczna w Airbus A320 Bogota – Barranquilla – Bogota
Szybka Recenzja: Radisson Rewards – Park Inn by Radisson Diamond Barranquilla, Barranquilla
Recenzja: Hilton Honors – Conrad Cartagena, Cartagena
Szybka Recenzja: Radisson Rewards – Radisson ar Hotel Bogota, Bogota
Recenzja: SWISS – Klasa Biznes w Airbus A330 Miami – Zurych
Szybka Recenzja: SWISS – Klasa Biznes w Embraer E190 Zurych – Mediolan
Linie: Avianca
Lot: AV 7
Trasa: MIA – BOG
Samolot: Airbus A330
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 18.23 – 21.03
Po dobrym, choć nie najwygodniejszym locie Boeingiem B767 należącym do Austrian Airlines, przyszedł czas na przesiadkę w Miami i ostatni tego dnia lot – AV7 – jeden z flagowych rejsów kolumbijskiego przewoźnika.
Formalności i procedury na największym cywilnym lotnisku Florydy poszły zadziwiająco płynnie i bezproblemowo. Nie musieliśmy nawet samodzielnie, ponownie nadawać bagaży do celu naszej podróży, mimo przesiadki na terenie USA. W ten oto sposób dowiedzieliśmy się, że procedura ta, obowiązkowa przy przesiadce z lotu międzynarodowego na krajowy, nie jest wymagana przy transferach międzynarodowych.
Po szybkich jak na USA procedurach imigracyjnych, pozostałą część czasu czasu, przed lotem AV4 postanowiliśmy spędzić w saloniku biznesowym linii Avianca. Mimo sporych rozmiarów tego miejsca, było tam bardzo tłoczno i gwarno. Pewnym zdziwieniem był dla nas „nieamerykański” sposób obsługi gości. Po zwyczajowych w salonikach formalnościach, jedna z Pracownic poinformowała nas o dużej ilości osób i zaproponowała znalezienie dla nas wolnych miejsc. Nigdy wcześniej, szczególnie w USA nie doświadczyliśmy takiego sposobu podejścia do gości, mimo tego, że tłok w tamtejszych lotniskowych salonikach biznesowych to rzecz normalna.
Podczas krótkiego relaksu, otrzymujemy wiadomość, że nasz lot będzie opóźniony. Pojawia się ona w aplikacji, systemie rezerwacji, generalnie rzecz ujmując wszędzie, poza systemem informacyjnym w saloniku. Po dłuższej chwili udaje się jednak ustalić, że kilkudziesięciominutowe opóźnienie jest realne, a jego powodem jest konieczność wymiany opon w jednym z kół samolotu.
Na kilkanaście minut przed nową godziną rozpoczęcia boardingu udajemy się w kierunku gate’a. Na miejscu okazuje się, że jesteśmy wzywaniu do stanowiska Obsługi. Konieczna jest bowiem ponowna kontrola naszych paszportów oraz uzupełnienie informacji o nich w systemie.
Sam proces wejścia na pokład przebiega w sposób stosunkowo uporządkowany. Na początku zapraszani są pasażerowie wymagający asysty, oraz rodziny z dziećmi do lat pięciu. Po nich wchodzą pasażerowie klasy biznes.
Kabina Airbusa A330 w części biznesowej jest już dość leciwa, ale cały czas, jest to samolot szerokokadłubowy, z dużymi, rozkładającymi się do pozycji półleżącej fotelami w kabinie klasy biznes.
Miejsca przygotowane są na nasze przybycie – umieszczono na nich poduszki, koce oraz słuchawki. Po szybkim schowaniu bagaży, możemy usiąść i cieszyć się dalszą podróżą. Kolumbijska Załoga na tym etapie oferuje gościom napoje powitalne. Do wyboru dostępne są tylko dwie opcje – woda, bądź wino musujące. Kiedy wszyscy pasażerowie zajęli już swoje miejsca, na ekranach nad naszymi głowami odtworzony został materiał na temat zasad bezpieczeństwa – w języku hiszpańskim oraz angielskim. Szybki rzut oka na kabinę pozwolił nam stwierdzić, że jest ona zajęta niemal do ostatniego miejsca.
Kilkadziesiąt minut po rozpoczęciu procesu boardingu, zamykają się drzwi do naszego samolotu i rozpoczyna się proces wypychania maszyny na pas startowy. W czasie drogi ze stanowiska postojowego do progu pasa startowego mamy okazję obserwować spory, popołudniowy ruch na lotnisku w Miami. Po starcie sygnalizacja „zapiąć pasy” nie została wyłączona przez bardzo długi czas, mimo braku jakichkolwiek turbulencji. Jak okazało się później, sygnalizacja ta nie została wyłączona aż do czasu lądowania.
Po blisko godzinie od startu rozpoczął się pierwszy i jedyny serwis w czasie tego lotu. Na początek zaoferowano nam, serwowane z wózka napoje – woda, soki, wino białe lub czerwone. W drugim kroku, zaserwowany został lunch w jedynej dostępnej wersji, Składał się on z nieco wysuszonej, niesmacznej i nieapetycznej tortilli z warzywami i serem, oraz słodkiego do niemożliwości ciastka.
Mimo skromnego wymiaru posiłku, oraz całego serwisu, na zebranie naczyń po posiłku przyszło nam czekać niemal godzinę. Załoga kabinowa, odpowiedzialna na naszym rejsie za obsługę gości klasy biznes była bardzo zachowawcza w oferowaniu swoich usług, oraz mało komunikatywna, zarówno w języku angielskim jak i hiszpańskim.
Na kilkadziesiąt minut przed lądowaniem rozdano pasażerom kolumbijskie deklaracje celne. Niestety, na pokładzie dostępne były tylko wydruki w języku hiszpańskim.
Dalsza część lotu przebiegła nam spokojnie. Na lotnisku El Dorado w stolicy Kolumbii – Bogocie wylądowaliśmy o czasie.
Linie: Avianca
Lot: AV 4
Trasa: BOG – MIA
Samolot: Airbus A320
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 12.47 – 17.36
Po nocy spędzonej w położonym niedaleko od lotniska hotelu Radisson AR Bogota (obecnie DoubleTree by Hilton Bogota Salitre AR), udajemy się na lotnisko El Dorado ze sporym zapasem czasu przed naszym lotem. Hotelowy shuttle zabiera nas wprost do terminala międzynarodowego, wewnątrz którego szybko odnajdujemy miejsce, dla którego zarezerwowaliśmy sobie dodatkowy czas.
Korzystając z okazji, będąc na miejscu, udajemy się do lotniskowej filli szpitala, która oferuje bezpłatne szczepienia na żółtą febrę. Pobieramy w automacie numerek, aby po chwili wylądować w gabinecie lekarskim, gdzie po krótkim wywiadzie w formie ankiety, zostajemy zakwalifikowani do szczepienia. Sama iniekcja to moment, dodatkową chwilę zajmują tylko formalności – otrzymujemy odpowiedni wpis do międzynarodowej książeczki szczepień.
Teraz już spokojnie, bez pośpiechu możemy nadać bagaż. Przy stanowisku odprawy biletowo – bagażowej kolejne zaskoczenie. Nie ma sposobu, aby nasz bagaż nadać do portu docelowego. Kolumbijska linia lotnicza, mimo umów wewnątrz sojuszowych, porozumień interline i innych uzgodnień, nie ma zamiaru ułatwić nam przesiadki na lotnisku w Mediolanie. Nikogo nie obchodzi, że połączenie powrotne odbywa się w ramach linii jednego sojuszu – Star Alliance. W związku z kłopotami komunikacyjnymi – naszą słabą znajomością hiszpańskiego i słabą znajomością angielskiego przez Pracownicę linii, do pomocy zaangażowany zostaje nawet Supervisor. Niestety, nawet przy pomocy „siły wyższej” operacja nie powodzi się – ostatecznie i nieodwołalnie poinformowano nas, że czeka nas dodatkowa odprawa bagażowa w Mediolanie.
Nieco zawiedzeni, udajemy się do odprawy imigracyjnej, kontroli bezpieczeństwa, a później saloniku biznesowego Avianca. Tu po raz kolejny cieszymy się wyśmienitą, kolumbijską kawą, kiedy otrzymujemy wiadomość, że nasz lot został opóźniony o kilkadziesiąt minut.
Na chwilę przed nowym czasem boardingu, udajemy się do naszej bramki. Jest tu już sporo osób, czekających na nasz samolot – jedyny odlatujący o tym czasie z tej części terminala. Niestety, Obsługa bramki nie spieszy się z wpuszczeniem pasażerów na pokład. Wraz z wzrastającym opóźnieniem zaczyna to rodzić coraz większą konsternację zgromadzonych. Po chwili okazuje się, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Do bramki, w towarzystwie dwóch umundurowanych osób, podąża kobieta, która bez zbędnych ceregieli, cały czas w towarzystwie mundurowych, wpuszczona zostaje na pokład. Po kolejnych kilku minutach, rozpoczyna się proces boardowania reszty pasażerów. Przebiega on niezwykle chaotycznie. Na początku na pokład wpuszczani są pasażerowie wymagający asysty, oraz rodziny z małymi dziećmi. W drugiej kolejności, do wejścia zaprasza się pasażerów klasy biznes oraz posiadaczy statusu Gold w sojuszu Star Alliance. W międzyczasie okazuje się jednak, że grupa pasażerów (SSSS) poddana zostanie ponownej kontroli bezpieczeństwa. Sęk w tym, że punkt kontroli znajduje się tuż przy „rękawie”, w związku z tym, ci właśnie pasażerowie wpuszczani są na pokład poza obowiązującą kolejnością.
Jak się okazuje, cała ta procedura i tak nie ma większego znaczenia, gdyż przed wejściem do jetbridga rozciągnięto taśmę, która blokuje możliwość wejścia do samolotu absolutnie wszystkim. W korytarzu robi się więc coraz bardziej gęsto – są tu rodziny z dziećmi, pasażerowie na wózkach, ci z klasy biznes, oraz ci poddawani dodatkowej kontroli bezpieczeństwa. I cały czas dołączają do nich kolejni.
Po kilkunastu minutach, kiedy któryś z Pracowników zdejmuje w końcu taśmę, w kierunku samolotu zaczynają ruszać jednocześnie wszystkie osoby, skłębione dotychczas w niewielkim korytarzu. Chaos, chaos i jeszcze raz chaos.
Kiedy ostatecznie docieramy na swoje miejsca, okazuje się, że tajemnicza osoba, wprowadzana na pokład przez mundurowych siedzi wygodnie, sama, w pierwszym rzędzie klasy biznes.
Kabina biznes na tym locie jest niemal identyczna z tą, której doświadczyliśmy na przykład na locie krajowym z Bogoty do Cartageny. Wygodne, szerokie fotele z indywidualnymi monitorami systemu rozrywki pokładowej (IFE), ze sporym zapasem miejsca na nogi. Na kilka najbliższych godzin w zupełności nam to wystarczy. Fotele przygotowane są na przyjęcie gości – umieszczono na nich poduszki, koce oraz słuchawki.
Serwis Załogi podczas boardingu ogranicza się do przekazywania przez intercom informacji w języku hiszpańskim i angielskim, że miejsca oznaczone literami A i K znajdują się przy oknach a miejsca C i D to te przy przejściu. Pasażerom klasy biznes oferowany jest napój powitalny – do wyboru ponownie woda i wino musujące.
Mimo chaosu przy wejściu, boarding kończy się dość szybko, co może być zasługą tego, że tym razem nasz rejs odbywa się samolotem wąskokadłubowym. Po kilkunastu minutach zamykają się drzwi samolotu i wyruszamy w drogę na pas startowy. Krótko po godzinie 13:00 koła samolotu odrywają się od ziemi, a my ruszamy w kierunku Miami.
W odróżnieniu od poprzedniego rejsu, tym razem sygnalizacja „zapiąć pasy” zostaje wyłączona kilkanaście minut po starcie. W tej samej chwili Steward obsługujący klasę biznes rozpoczyna przygotowania do serwisu. Na początek, z wózka oferowany jest ten sam wybór napoi co w drodze do Bogoty – woda, soki, wino białe i czerwone.
Na lunch pasażerowie mogą wybrać jedną z dwóch ciepłych opcji – filet z kurczaka z komosą ryżową, bądź pulpety z ryżem. Do dań ciepłych podawana jest sałatka, oraz deser.
Zaskakująco, kurczak okazuje się smaczny i soczysty. Pulpety są natomiast niezjadliwe – przesolono je ponad wszelką możliwość. Również sałatka nie wzbudza naszego entuzjazmu – zielone liście swoje najlepsze chwile mają już dawno za sobą. Próbujemy również ciastek, które wydają się jakąś formą leguminy. Niestety, również tę część posiłku oceniamy raczej nisko – poza smakiem ton cukru, nie udało nam się w nim zidentyfikować jakiejkolwiek innej nuty smakowej.
Szczęściem w nieszczęściu, na tym rejsie Obsługa jest bardzo sprawna – mimo pełnej kabiny, naczynia znikają z naszych stolików w ciągu niespełna trzydziestu minut. Po posiłku Steward oferuje gościom kawę lub baileys’a z lodem.
Reszta lotu przebiega nam spokojnie, mimo pojawiających się od czasu do czasu turbulencji.
Na tym locie Avianca oferuje pasażerom możliwość skorzystania z dostępu do internetu. Ceny pakietów nie są wygórowane.
Na lotnisku w Miami lądujemy niemal o czasie.
Regionalne rejsy kolumbijską Aviancą, zarówno na pokładzie samolotów szerokokadłubowych jak i wąskokadłubowych to nic specjalnego. Nasz szczególny zawód dotyczy jedzenia. Kolumbia, jako kraj, oferuje w tej kwestii wiele, jednak potrawy zaprezentowane na pokładach samolotów były w znacznej większości niezjadliwe. Serwis, to sprawa przypadku – część Załóg przykłada się do swojej pracy, część w widoczny sposób demonstruje swój brak przywiązania do jakości oferowanych usług. Największą i jedyną w naszych oczach zaletą na odbytych przez nas rejsach były fotele, które na kilkugodzinnych trasach sprawdzały się znakomicie. O tym, że serwowana na pokładzie kawa jest znakomita nie będziemy nawet wspominać, bo nie dopuszczaliśmy nawet myśli, że mogłoby być inaczej.