Korzystając z promocji na loty do stolicy Korei, o której pisaliśmy na naszej stronie Facebook, postanowiliśmy ponownie przetestować kabinę biznes naszego narodowego przewoźnika, tym razem w rejsie do Azji.
Cieszymy się tym bardziej, że będziemy lecieć najnowszym i największym typem Dreamlinera LOTu – Boeing’iem w wersji 787-9. Najważniejsza różnica między wersją 787-8 a 787-9 w klasie biznes jest taka, że w pierwszym rzędzie „ósemka” dysponuje wysuwanymi ze środkowej konsoli małymi ekranami, a „dziewiątka” posiada pełnowymiarowe ekrany w tym rzędzie, podobnie jak miało to miejsce w Dreamlinerze LATAMa. Wybieramy, co oczywiste, miejsca w pierwszym rzędzie B787-9! Pech chce, że na parę tygodni przed wylotem dostrzegamy zmianę typu maszyny na mniejszą i tym samym w pośpiechu zmieniamy również wybrane wcześniej fotele, na te w dalszej części kabiny. Uff, udało się!
Na lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie pojawiamy się na dwie godziny przed planowaną godziną odlotu. W stanowiskach check-in nadajemy bagaże oraz odbieramy karty pokładowe. Po kontroli bezpieczeństwa, korzystając z wygodnych bramek do automatycznej odprawy granicznej (automated border control – ABC) przechodzimy do strefy Non-Schengen. Ostatnie chwile przed odlotem spędzamy w saloniku biznesowym LOT – Mazurek. Do bramki docieramy punktualnie na czas rozpoczęcia boardingu, o godzinie 14.35. Bez zaskoczenia przyjmujemy fakt, że wejście na pokład będzie opóźnione o dziesięć minut. To w ostatnich latach standard dla LOTu, szczególnie na lotnisku w Warszawie. Po dziesięciu minutach następuje kolejne opóźnieniem, tym razem o pięć minut, aby po paru minutach znowu je wydłużyć, tym razem do godziny 15.00. Istny chaos komunikacyjny. Ostatecznie boarding rozpoczyna się chwilę przed godziną piętnastą. Na pokład samolotu wchodzimy drzwiami 2L, gdzie Załoga sprawdza karty pokładowe i kieruje pasażerów do właściwych kabin.
Fotele w klasie biznes ustawione są w konfiguracji 2-2-2. Na każdym siedzeniu leży kołderka, prześcieradło, poduszka oraz kosmetyczka podróżna, a na podnóżku znajdujemy niebieskie kapcie z logiem LOTu. Na środkowej półce, pomiędzy fotelami znajdujemy chusteczkę odświeżającą i serwetkę, a w podłokietniku, w kieszeni obok fotela, półlitrową butelkę wody mineralnej marki Ostromecko.
Do Seulu lecimy w sezonie zimowym i pasażerowie mają na sobie sporo odzieży wierzchniej, jednak z jej odbiorem przez załogę jest pewien kłopot i wszyscy czekamy dłuższą chwilę, aż Stewardessy zorganizują się w tym zakresie. W końcu, po dłuższej czasie, wszystkie kurtki i płaszcze znajdują swoje miejsca w szafie, a pasażerowie mogą wygodnie rozsiąść się w fotelach. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że faktycznie jest w czym. Fotele, którymi dysponuje LOT w swoich Dreamlinerach należą do jednych z najszerszych wśród obecnie oferowanych foteli w klasach biznes na świecie, a dodatkowym plusem jest fakt niczym nie ograniczonej przestrzeni do spania. Fotel rozkłada się do pozycji leżącej, tworząc z podnóżkiem długie, szerokie i wygodne łóżko. O ile bardzo lubimy konfiguracje 1-2-1 w samolotowych klasach biznes, a w szczególności takie, które dają sporą prywatność pasażerom, poprzez swój “kubełkowy” charakter, o tyle nie lubimy wąskich, wręcz szufladowych wnęk na nogi. W LOT nasze kończyny nie są niczym skrępowane i to nam się bardzo podoba! Nieco gorzej jest z twardością fotela i brakiem możliwości jej regulacji. Z radością odnotowujemy natomiast fakt, że nad każdym fotelem znajdują się indywidualne nawiewy. To odchodzące powoli w niepamięć udogodnienie jest jedną z wielu, których zniknięcie będzie dla nas bardzo bolesne.
Gdy pasażerowie zajęli już swoje miejsca, Stewardessy rozpoczynają serwis powitalny. Na początek oferowane są napoje – welcome drink (do wyboru: sok pomarańczowy, woda i szampan) oraz smaczne amuse-bouche. Następnie pasażerom oferowana jest prasa polska i angielska. Gdy nie decydujemy się na żaden tytuł, Stewardessa dodaje, że na pokładzie są również dostępne magazyny, gdybyśmy byli zainteresowani. Podoba nam się taka proaktywność. Po magazynach rozdawane są książeczki z menu wraz z jednostronicową wkładką w języku koreańskim. Pół godziny po rozpoczęciu boardingu słyszymy komunikat, że został on zakończony. Drzwi samolotu zostają zamknięte, a do pasażerów zwraca się przez głośnik Kapitan. Dowiadujemy się szczegółów dzisiejszego rejsu oraz tego, że w kabinie pilotów leci z nami dwóch Kapitanów i jeden Pierwszy Oficer. Wygląda na to, że na prawdę jesteśmy pod dobrymi skrzydłami!
Parę minut później rozpoczyna się na monitorach prezentacja instrukcji bezpieczeństwa, a następnie samolot zaczyna kołować do progu pasa startowego. Pół godziny po planowym czasie startu odrywamy się od ziemi i obieramy kurs na wschód. Dziesięć minut po starcie wyłączona zostaje sygnalizacja zapiąć pasy i Załoga rozpoczyna przygotowania do serwisu. Na początek pasażerowie otrzymują ciepłe, wilgotne ręczniczki, a następnie Stewardessy roznoszą obrusy. Trzeba zaznaczyć, że dawno nie widzieliśmy tak ładnie wyprasowanych, śnieżnobiałych obrusów jak w LOT!
Na jednym z naszych miejsc nie działa system rozrywki pokładowej, więc prosimy Załogę o pomoc. Stewardessa mówi, że go zrestartuje. Taka sytuacja powtarza się przez dobrą godzinę, w trakcie której system był restartowany kilka razy. Niestety bezskutecznie.
Serwis obiadowy rozpoczyna się od orzeszków lub koreańskich przekąsek. Następnie Stewardessa pyta, czego się napijemy, po czym przynosi zamówione napoje indywidualnie na tacy, każdemu pasażerowi z osobna. Pytamy jakie wino nam poleci i dajemy się namówić na polskiego Solarisa, z winnicy Turnaua. Oczywiście otrzymujemy propozycję degustacji wina i jesteśmy pytani o aprobatę przed nalaniem go do kieliszka.
Jedzenie podawane jest na jednej tacy. Na początek znajdują się na niej przystawka, wakame z ogórkiem i tofu, sałatka i masło (niestety zbyt twarde, aby można je było od razu użyć). Proponowany jest nam również wybór ciepłego pieczywa. Wakame z ogórkiem i tofu smaczne, za to sałatka kompletnie nie wpisała się w nasze gusta – pół pomidorka, plasterek ogórka, pół plasterka cebuli i odrobina sera w towarzystwie zwiędłej, gorzkiej zieleniny. Na domiar złego, sałatce nie towarzyszył żaden dressing. Smutne danie. Przystawkę w postaci łososia z krewetkami na puree z zielonego groszku oceniamy zaledwie poprawnie. Krewetki mało wyraźne, a puree z groszku zamiast pysznego słodkiego smaku smakowało głównie skrobią.
Na danie główne wybraliśmy rybę oraz polędwiczki w stylu koreańskim. Ryba wygląda na przesuszoną, ale to tylko pozory. Jest bardzo smaczna- aromatyczna i wilgotna w środku. Z kolei pyzy są miękkie i sprężyste, zupełnie jak kluski śląskie. Do całości nie pasuje pomidor koktajlowy oraz pozbawione smaku cukinia z papryką, szumnie nazwane warzywami grillowanymi. Danie koreańskie składa się z ostro-słodkiej zupy, wyraźnej w smaku, w towarzystwie wieprzowiny z grilla, która jest trochę zbyt twarda i wysuszona. Słodki sos próbuje ukryć te mankamenty, ale chwilę później próbujemy ryżu i tu również nie jest rewelacyjnie. Honor dania próbuje ratować sałatka z rzodkiewki i gdyby tylko była bardziej wyrazista i chrupiąca…
Serwis kończy się wyborem deserów (ciasta, owoce, sery) oraz likierów, podawanych z wózka. Jako wisienka na torcie występuje, nomen omen, polska wiśniówka.
Po niespełna dwóch godzinach kończy się serwis i cała kabina jest posprzątana. Załoga świetnie pamięta kto co pił i często proponuje uzupełnienie kieliszków czy szklanek. Po serwisie Szefowa Pokładu informuje pasażerów o możliwości dokonania zakupów bezcłowych (duty-free). My składaliśmy zamówienie przez stronę internetową lot.com z opcją odbioru na pokładzie. Pytamy, czy produkty zostały dostarczone i po chwili jeden z członków załogi przynosi nam siatkę z zakupami.
Po skończonym serwisie pytamy Szefową Pokładu czy uda się uruchomić nasze niedziałające IFE. Niestety system rozrywki pokładowej nie wystartował po wielu próbach. Jedyne rozwiązanie jakie zostało nam zaproponowane to zmiana miejsc, na pierwszy rząd. W tej sytuacji postanawiamy przetestować pozycję leżącą i rozkładamy fotele do pozycji łóżka.
Po paru godzinach snu, nachodzi nas ochota na przetestowanie koreańskich przekąsek dostępnych na tym rejsie. W galley odnajdujemy wózek, na którym wyłożono bagietki z wędliną i serem (jak dostępne w ofercie SkyBar), kanapki ryżowe z tuńczykiem (do samodzielnego montażu), glony nori z wasabi (nasze ulubione!), paluszki, chipsy jabłkowe, wafelki czekoladowe oraz jedyna opcja dostępna na ciepło (noodle). Prosimy Stewardessę o przygotowanie zupki a z wózka wybieramy kanapkę ryżową z tuńczykiem i nori z wasabi. Proponowany zestaw przekąsek jest w naszej ocenie zupełnie poprawny jak na rejs takiej długości.
Około półtorej godziny przed lądowaniem w Seulu załoga rozpoczyna serwis śniadaniowy. Na początku otrzymujemy ciepłe ręczniczki. Przy okazji ich podawania Stewardessy zbierają zamówienia na wybrane przez pasażerów dania. My decydujemy się na omlet, który jest całkiem dobry biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe doświadczenia z omletami w samolotach. Jako drugie danie wybieramy opcję koreańską, czyli placki jaglane z papryką na ostro.
Placki są smaczne, jednak niestety część z nich jest wysuszona i nie nadają się do jedzenia. Bardzo smakują nam za to dodatki koreańskie w postaci wakame i tofu z grzybami. Polski akcent na tacy stanowi dobry, aromatyczny rostbef z pastą jajeczno-chrzanową, serem i suszonym pomidorem.
Na koniec serwisu pasażerowie częstowani są śliwką nałęczowską – pysznie! Przy okazji dziękujemy naszej Stewardessie za cały lot.
Na pół godziny przed lądowaniem rozpoczyna się sprzątanie kabiny i włączona zostaje sygnalizacja zapiąć pasy. W Seulu lądujemy dziesięć minut przed czasem rozkładowym. Po wyjściu z samolotu udajemy się do kontroli paszportowej, gdzie nie ma zbyt dużej kolejki. Po kilkunastu minutach odbieramy nasz bagaż i nawiązujemy bliższą znajomość z robotem AIRSTAR.
Witamy w Seulu!
Linie: LOT Polish Airlines
Lot: LO 98
Trasa: ICN – WAW
Samolot: Boeing 787 Dreamliner
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 10.50 – 13.45
Rejs powrotny z Seulu do Warszawy rozpoczynamy od nadania bagaży w stanowisku check-in. Jedna z osób podróżuje tylko z walizką podręczną, więc omija ten proces i udaje się wprost do kontroli paszportowej, a następnie kontroli bezpieczeństwa, z mobilną kartą pokładową, którą udostępnia LOT pasażerom dokonującym odprawy online.
W stanowisku check-in pytamy jeszcze o fast track (nie ma, mimo takiej informacji na wydrukowanej karcie pokładowej), dostępne dla nas saloniki biznesowe i otrzymujemy odpowiedź, że możemy skorzystać z lounge Asiana Airlines i otrzymujemy mapkę terminala z zaznaczonym miejscem, w którym rzeczony salonik się znajduje. Wiemy, że niedawno otwarty został, po renowacji, nowy salonik Singapore Airlines SilverKris Lounge i dopytujemy jak do niego dotrzeć. W odpowiedzi uzyskujemy informację, że “mamy dostęp tylko do salonu Asiana”. Nie dajemy jednak wiary tym słowom, i sami szukamy lounge linii z Singapuru. Ostatecznie, oczywiście możemy z niego skorzystać, wbrew temu, co mówiła nam agentka przy odprawie.
Do bramki, z której odlatuje nasz Dreamliner docieramy na parę minut przed planowanym rozpoczęciem boardingu. Ku naszemu rozbawieniu, w Seulu, wprost przeciwnie niż w Warszawie, wejście na pokład rozpoczęło się wcześniej, niż było to zaplanowane! Proces boardingu, jak przystało na Koreę, był bardzo uporządkowany. Nie było ścisku ani przepychania, a obsługa bramki znakomicie panowała nad sytuacją.
W trakcie boardingu, okazało się jednak, że nie jest dopuszczone wejście na pokład przy użyciu mobilnego boarding pass’a! Osoba, która weszła na teren lotniska, do strefy zastrzeżonej, korzystała z lounge, wszędzie identyfikowała się kartą pokładową w komórce, nie mogła teraz wejść na pokład. Oczywiście obsługa bramki była przygotowana na taką ewentualność i wydrukowany boarding pass czekał na biurku na właściciela, niemniej, nawet dla wytrawnego travelona, komunikat “Unable to board” i rozbłysk czerwonego światełka na skanerze mogą być sytuacjami stresującymi. Koniec końców wszystko skończyło się dobrze i w komplecie weszliśmy na pokład. W drzwiach 2L powitała nas serdecznie załoga w dwóch językach – po angielsku i po polsku.
Szybko pakujemy nasze walizki podręczne do schowków nad głowami, zajmujemy nasze miejsca, a Stewardessa sprawnie odbiera od nas odzież wierzchnią. Nawet jeśli leci się klasą biznes, warto być na pokładzie Dreamlinera jednymi z pierwszych, gdyż ilość schowków na bagaże podręczne jest w tym typie samolotu ograniczona. Ze względu na strefę odpoczynku dla załogi zlokalizowaną nad głowami pasażerów w środkowej, przedniej części samolotu, półki na bagaże są umieszczone tylko nad rzędami przy oknach.
Serwis powitalny nie różni się zbytnio od tego, do którego przyzwyczaił nas już LOT w rejsie z Warszawy. Na początek podawane są napoje i amuse-bouche, później proponowane są gazety i menu. Przy okazji pytamy, czy jako amuse-bouche podana jest ryba czy mięso. Stewardessa nie miała takiej wiedzy, ale po chwili, co nas ucieszyło, wróciła ze szczegółową informacją.
Boarding przedłuża się, ze względu na praktycznie stuprocentowe obłożenie miejsc we wszystkich klasach podróży. Kiedy proces wejścia na pokład dobiega już końca, z pasażerami wita się przez głośnik Kapitan a następnie Szefowa Pokładu. Jesteśmy też świadkami proaktywnej postawy Załogi podczas boardingu w klasie biznes. Podróżuje na nami Mama z trójką małych dzieci, w różnym wieku. Otrzymali oddzielne miejsca, w różnych rzędach. Jedna ze Stewardess uzgadnia z innymi pasażerami, czy będą skłonni zamienić się na miejsca, aby cała rodzina mogła siedzieć w jednym rzędzie. Udało się – super!
Krótko po starcie, który nastąpił pół godziny po czasie rozkładowym, rozpoczyna się serwis. Tak jak poprzednio, na początek otrzymujemy ciepłe ręczniczki oraz rozkładane są ponownie świetnie wyprasowane i wręcz śnieżnobiałe obrusy. Obsługująca nas Stewardessa chwali nasz wybór Solarisa i proponuje dodatkowo wodę mineralną. Serwuje również przystawki na tacy. Tataki z tuńczyka oraz owoce morza z majonezem wasabi po prostu petarda – fantastycznie przyrządzone, soczyste, dodatki nie maskują smaku ryb. Wszystko w punkt. Zupełnym przeciwieństwem jest sałata – fura bezsmakowej zieleniny z jednym pomidorkiem koktajlowym i odrobiną julienne buraczanego jest sucha i nudna. Pieczywo jest rozdawane dwukrotnie, za każdym razem inne. Jest ciepłe i chrupiące, z kolei masło w idealnej konsystencji do natychmiastowego użycia. Póki co, oceniamy catering bardzo dobrze – znacznie lepiej jakościowo niż to, co było serwowane na locie z Warszawy.
Zamawiamy różne dania główne. Jednym z nich jest pyszna wołowina z sosem imbirowym, makaronem, kapustą chińską i marchewką. Ocenę dania obniża odrobinę wysuszony makaron oraz kapusta chińska bez smaku. Drugie danie główne na jakie się skusiliśmy to danie koreańskie. Najsmaczniejsza była zupa z kawałkami wołowiny, kimchi i ryżem. Owoce morza zbyt delikatne, jak na typową koreańską kuchnię. Nawet załączona do dania ostra pasta paprykowa nie poprawiła tu doznań smakowych. Generalnie dobre danie, technicznie w porządku, ale w zestawieniu z koreańskim streetfoodem, którym rozkoszowaliśmy się przez ostatnie dni, wypada trochę blado.
Desery podobnie, jak na locie z Warszawy, podawane są z wózka. Do wyboru są ciastka, owoce i sery. Brakuje nam w tym zestawie chociażby krakersów do serów, które są pyszne, chociaż mało różnorodne. Owoce świeże i soczyste. Do deserów zamawiamy matchę latte, która jest naszym ulubionym napojem ciepłym na pokładzie LOTu od poprzedniego rejsu. Trzeba przyznać, że i tym razem Załoga przeprowadziła bardzo sprawny serwis, Stewardessy zbierają tace i naczynia w chwilę moment po skończonym posiłku i na nic nie trzeba czekać więcej, niż parę chwil.
Po serwisie czas na sprzedaż duty free. Chcemy zapoznać się z ofertą, ale okazuje się, że na calym pokładzie nie ma ani jednego egzemplarza katalogu! Jedna ze Stewardess mówi, że chyba teraz katalog jest w IFE i faktycznie tak jest. Za zakupy próbujemy zapłacić kartą Diners LOT Miles and More, ale oczywiście po raz kolejny bez sukcesu. Załoga twierdzi, że to problem z kartą. My wiele razy rozmawialiśmy z bankiem, który z kolei przerzuca winę na LOT, twierdząc, że karta jest poprawnie aktywowana na wszystkie kanały sprzedaży. Jak jest naprawdę? Tego chyba nigdy się nie dowiemy.
Jedna z pasażerek na naszym locie ma problem z rozłożeniem fotela do pozycji leżącej. Przychodzi parę osób z załogi i próbują go naprawić. Bezskutecznie. U nas z kolei w jednym z monitorów IFE nie działa moduł z danymi o rejsie. W IFE zresztą jest znacznie więcej minusów – jak na przykład brak możliwości dodania sobie wybranych pozycji do ulubionych (jeśli leci się wiele godzin i ogląda zazwyczaj 2-3 filmy, jest to naprawdę fantastyczna opcja, gdyż wystarczy raz przejrzeć bibliotekę i nie trzeba później zaczynać tego za każdym razem od nowa). Innym minusem jest brak intuicyjności i przestarzały moduł systemu rozrywki w LOT. Nie chodzi tu nam o bilbliotekę tytułów, ale sam interface (brak sortowania po kolei odcinków seriali, brak polskiego języka dla wybranych tytułów – nawet jako napisy). Zmęczeni walką z IFE idziemy spać.
Na półtorej godziny przed lądowaniem rozpoczyna się serwis śniadaniowy. Ku naszemu zaskoczeniu, każdy z nas otrzymuje, bez pytania, ten sam zestaw dań, mimo, że w menu są dwie opcje do wyboru. Dla nas ktoś wylosował łososia, podczas, gdy po stokroć wolelibyśmy danie koreańskie. Pytamy Załogę, czy jest dostępna druga opcja, ale w odpowiedzi słyszymy rzucone przed ramię zdawkowe “już się skończyło”. Rozumiemy, że byliśmy ostatnimi osobami w kabinie, które były obsługiwane i takie sytuacje się zdarzają. Chyba jednak trochę lepiej zabrzmiałoby w tej sytuacji “przepraszamy, niestety zostało nam już tylko jedno danie, czy podać Państwu rybę?”, zamiast stawiania nas przed faktem dokonanym. Niestety łosoś nie należy do naszych ulubionych dań rybnych, więc po zjedzeniu carpaccio wołowego, podziubaniu wysuszonej ryby i niesłonego ryżu, oraz próbie skosztowania sernika z jagodami, w którym nie było jagód, zakończyliśmy ten posiłek.
Aby nie zostać głodnymi poprosiliśmy o noodle, które zostały podane dość szybko. Niesmak po śniadaniu jednak pozostał. Na koniec serwisu podawane są śliwki nałęczowskie w czekoladzie.
Na czterdzieści pięć minut przed lądowaniem w Warszawie Załoga rozpoczyna sprzątanie kabiny. Na lotnisku imienia Fryderyka Chopina parkujemy przy terminalu punktualnie o czasie rozkładowym i wszyscy pasażerowie opuszczają pokład przy użyciu drzwi 1L. W drzwiach żegnamy się z załogą.
Czy LOT spełnił nasze oczekiwania w zakresie solidnego produktu klasy biznes na dalekich rejsach? Niestety, nie do końca.
Ale zacznijmy od plusów – na pewno dobre słowo należy powiedzieć o załogach – co do zasady miłe, ciepłe, serdeczne, zaangażowane. Brawo! Na tle najbliższej konkurencji, w naszej ocenie LOT wypada w tym zakresie lepiej, niż chociażby grupa Lufthansy.
Bardzo słabym elementem jest produkt twardy – wysiedziane już fotele, które często nie działają tak jak powinny, przestarzała konfiguracja siedzeń w układzie 2-2-2, nagłośnienie w kabinie też pozostawia sporo do życzenia. Podczas tych rejsów, większość komunikatów musieliśmy zgadywać, niż słyszeliśmy wyraźnie ich treść. Podczas rejsu powrotnego z wentylacji nad jednym siedzeniem wydobywał się nieprzyjemny, nieświeży zapach. Gruntowne serwisowanie samolotów, przy tak napiętej siatce jaką ma LOT, jest praktycznie niemożliwe, przez co, niestety pasażerowie często muszą borykać się ze zmniejszonym komfortem podróży.
Catering również nie jest mocną stroną LOTu – o ile zauważamy poprawę w porównaniu z wcześniejszymi rejsami oraz z europejską konkurencją, to w naszej ocenie brakuje dopracowania i finiszu serwowanych posiłków. Ciekawy pomysł z wykorzystaniem lokalnych produktów polskich (miód pitny czy śliwka w czekoladzie), ale według nas brakuje większej ilości „naszych smaczków” w menu.
Największym rozczarowaniem było jednak niedziałające IFE na pierwszym rejsie oraz niedziałające jego wybrane funkcje na drugim, a także sposób (a w zasadzie jego brak), rozwiązania problemu przez Załogę. LOT nie zaproponował nam żadnej rekompensaty za brak działającego IFE na pierwszym, ponad dziesięciogodzinnym, rejsie. Na tym polu nasz narodowy przewoźnik jest mocno w tyle za swoimi europejskimi konkurentami, gdzie wraz z innymi pasażerami dostaliśmy voucher na bilety lotnicze, gdy na jednym z naszych długich rejsów nie działał system rozrywki pokładowej.
Pasażerka naszego rejsu powrotnego z Seulu, której fotel był zablokowany i nie udało się go rozłożyć do pozycji leżącej otrzymała od LOT propozycję rekompensaty, ale my, przy niedziałającym IFE i dość nieeleganckim załatwieniu sprawy braku możliwości wyboru jedzenia zostaliśmy pozostawieni sami sobie.
Jako powracający pasażerowie korzystający z usług LOTowskiej klasy biznes na lotach długodystansowych, dostrzegamy zmiany, które w tym produkcie zachodzą. Co do zasady, są to zmiany na lepsze. Niestety, tempo tych zmian jest bardzo powolne, a przyrost postrzeganej przez nas atrakcyjności klasy biznes pozostaje umiarkowany. Dreamlinery, którymi tak chwalono się kilka lat wstecz i z pompą wprowadzano do floty polskiego operatora, nie są już rzadko spotykaną nowinką na niebie, ale pewnym standardem. Konfiguracja klasy biznes, mimo, że wygodna do spania, bardziej trąci już myszką, niż może być powodem do dumy. Bardzo nierówny jest też serwis – od pełnego zaangażowania i autentycznej życzliwości, do obojętności na pograniczu wzruszania ramionami jako reakcji na zgłaszane przez pasażerów problemy, czy wątpliwości.
Wszystkie te uwagi należy jednak umieścić w odpowiednim kontekście. LOT nie aspiruje do grona linii takich jak Singapore Airlines, All Nippon Airlines, czy Eva Air, które uchodzą w branży za wzory do naśladowania. Wynika to z prostego faktu – nie musi tego robić. Na tle najbliższego otoczenia konkurencyjnego, szczególnie linii z grupy Lufthansa, LOT nie odstaje od innych przewoźników, a w niektórych aspektach potrafi ich przewyższać. Jest to smutna konstatacja na temat stanu branży lotniczej w naszym regionie i kultury, a być może nawet polityki wywodzącej się z filozofii minimalnego wysiłku/starania.
Będziemy się bacznie przyglądać dalszemu rozwojowi LOTu. Miejmy nadzieję, że za kilka lat, nasza chęć przetestowania narodowego przewoźnika znajdzie punkt wspólny z atrakcyjnymi ofertami i zdecydowaną poprawą jakości produktu pokładowego, szczególnie w klasach premium.
O braku WiFi na pokładach Dreamlinerów LOTu nie wspominaliśmy celowo, bo w sumie nie ma o czym.
Like this:
LikeLoading...
Podobne
One thought to “Recenzja: LOT – Klasa Biznes w Boeing B787 Dreamliner Warszawa – Seul – Warszawa”
Co za fantastyczny review. Super detailed. Thanks a bunch!
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Co za fantastyczny review. Super detailed. Thanks a bunch!