W trakcie weekendowego pobytu w Radisson Blu Hotel & Residences Zakopane postanowiliśmy skorzystać z reklamowanej przez hotel oferty restauracji a’la carte – Brasserie Roots. Budziła ona naszą ciekawość, mimo, iż nie mogliśmy przed przyjazdem znaleźć żadnych konkretnych informacji na jej temat. Strona główna restauracji nie działała, a na profilu na Facebooku nie było zbyt wielu postów, ani menu.
Do restauracji wchodzimy w chwili jej otwarcia, czyli o godzinie siedemnastej. Swoim pojawieniem się wywołujemy małą konsternację wśród obsługi. W związku z jednoczesnym startem oferty kolacji bufetowej w sąsiedniej restauracji Modrzewiowa, jesteśmy kilkukrotnie pytani, czy aby na pewno mamy ochotę na dania a’la carte. Jesteśmy zdecydowani na dania z karty i potwierdzamy, że to właśnie w Brasserie Roots chcielibyśmy zjeść późny obiad (bądź wczesną kolację, jak kto woli).
Ponieważ jesteśmy pierwszymi gośćmi restauracji tego dnia, mamy pełną możliwość wyboru miejsca. Szybko rozglądamy się po sali i pierwsze co zauważamy, to brak widocznych regionalnych, zakopiańskich elementów wystroju. Chwilę zastanawiamy się, jaki charakter ma restauracja, ale nie przychodzi nam do głowy nic sensownego. Wybieramy stolik z kanapami, w rogu sali, na podwyższeniu. Z tego miejsca mamy widok na całą salę i na spokojnie, w oczekiwaniu na karty menu skanujemy wzrokiem pomieszczenie. Poza stolikami z kanapami, do dyspozycji gości pozostają również stoliki z krzesłami oraz wysokie krzesła tuż przy barze. Każdy stolik jest w pełni nakryty i przygotowany dla gości. W tle słyszymy cichą, miłą dla ucha muzykę.
Pani Kelnerka wręcza nam karty menu i oddala się. Po chwili pojawia się druga Pani Kelnerka, którą pytamy o jej rekomendacje z karty i ostatecznie zamawiamy:
- Chłodnik z ogórka z wędzonym twarogiem, maślanką, jogurtem greckim i koprem,
- Pstrąg górski z jajkiem od zielononóżki, boczniakiem mikołajkowym, kumpiakiem i pieczonym czosnkiem,
- Biodrówka jagnięca z pierogami z bryndzą, kapustą, szalotką bananową i glazurowaną marchwią,
- Polędwica wołowa “POLSKA” sezonowana na mokro, z sosem pieprzowym, ziemniakami stekowymi i podhalańskim serem wędzonym.
Sprawiająca wrażenie kompetentnej i znającej się świetnie na karcie menu Kelnerka, Szef Kuchni, Pan Sebastian Krauzowicz stworzył ciekawą i ambitną kartę wypełnioną po brzegi daniami kuchni polskiej w nietradycyjnym ujęciu. Dodatkowo, restauracja chwali się, iż korzysta w większości z dostawców regionalnych, szczególnie w zakresie jagnięciny i wołowiny. Brzmi kusząco. Nie możemy się już doczekać zamówionych dań!
Na początek serwowane jest „czekadełko”. Świeża, ciepła i pachnąca bagietka rustykalna podana w towarzystwie oliwy z Manufaktury Łagowski. Zaproponowane rodzaje oliw to: porowa, wędzone warzywa i pieprzowa. Fantastyczne smaki!
Po mniej więcej dwudziestu minutach na nasz stół trafiają przystawki.
Chłodnik jest smaczny, z wyraźnym smakiem ogórka i wędzonego twarogu. Oliwa, którą został skropiony jest wprawdzie ostra w smaku, ale pasuje do tego dania. Dobry balans koperku, ogórka oraz maślanki – żaden smak nie dominuje, wszystkie dobrze się komponują. W ramach eksperymentu dodajemy trochę oliwy z wędzonych warzyw. Uzyskujemy ciekawy balans wyraźnego smaku wędzenia i orzeźwiającej, zimnej, nieco kwaśnej maślanki z ogórkiem i koprem. Nasze zainteresowanie budzą lody, które są przepyszne, ale nie mamy zgodności co do tego, czy były słodkie i ogórkowe, czy jedynie nabrały tych smaków od chłodnika. Pytamy Kelnerkę, czy jest szansa na oddzielną próbkę lodów, aby rozwiązać ten smakowy dylemat. Nasza prośba wywołuje lekką konsternację, ale otrzymujemy za chwilę mała porcję lodów wraz z dodatkowym wyjaśnieniem, że są one przygotowane z maślanki i ogórka i nie są niczymi dosładzane. Ostatecznie, nawet po spróbowaniu nie jesteśmy o tym do końca przekonani, ale wszyscy zgadzamy się z tym, że lody są pyszne. Warto również dodać, że jak na przystawkę, to porcja chłodnika była spora.
Drugą przystawką, tym razem podaną na ciepło, jest pstrąg górski. Typowa, regionalna ryba, serwowana w towarzystwie grzybów tworzyła danie smaczne, choć o bardzo delikatnym aromacie. Miłym zaskoczeniem były małe kawałki boczku, które można by nazwać mini skwarkami – chrupiące, wręcz nieco słodkie, zaskakujące. Jajko chyba jednak nieco zbyt przeciągnięte, według nas żółtko powinno być bardziej płynne. Pasta grzybowa z silnym elementem umami, smakowała samodzielnie jak zredukowany sos sojowy lub inna podobna słona przyprawa. Z rybą stanowiła wyraźny i smakowity związek. Porcja tego dania na pewno nie była mała, ale nie zaskoczyła nas wielkością jak chłodnik. Jedyne zastrzeżenie jakie mamy do tej przystawki to te natury estetycznej. Na myśl przychodzą tutaj niestety reklamy fast foodów typu McDonald’s i smutna rzeczywistość, z którą zderzają się ich goście po otrzymaniu zamówionego hamburgera…
Po następnych dwudziestu minutach serwowane są dania główne.
Jagnięcina wysmażona jest w sposób poprawny, bez przeciągnięcia. Dodatki w postaci chrupiącej marchewki, kapusty, delikatnych pierożków z bryndzą, w formie przypominających japońskie gyozy i podsmażanej, słodziutkiej szalotki były świetne w smaku. Ogólnie bardzo dobre danie.
Stek z polędwicy wołowej delikatny, z wyraźnym posmakiem dymu, jakby podwędzany. Niestety zdecydowanie przepieprzony. Sos ze świeżego, zielonego pieprzu, bardzo aromatyczny, dość ostry, trochę za słony jak na nasze upodobania. Szkoda, że nie było możliwości wyboru innego sosu, a danie obligatoryjnie zawiera ten bazowany na pieprzu, bo ilość tej przyprawy zabiła jednak smak mięsa. Ziemniaki stekowe, czyli frytki, zapieczone z serem, były poniekąd ratunkiem dla naszych kubków smakowych.
Mimo, że wszystkie porcje były stosunkowo duże i po przystawce oraz daniu głównym jesteśmy najedzeni, dla pełności obrazu zamawiamy również deser. Daliśmy się skusić na bezę malinową z jogurtem, miętą i miodem akacjowym. Niestety, jest to naszym zdaniem najsłabsze danie z karty. Już sam sposób prezentacji nie zachwycił, a przecież beza jest tak wdzięcznym elementem deseru, szczególnie pod względem wizualnym! Maliny pochodzą z jakiegoś alkoholu, ale zrobione są tak nieumiejętnie, że smakują jak sfermentowane. Bo przecież nie były sfermentowane, prawda? Beza jest fatalna, płaska, bez tekstury, bez miękkiego, piankowego wnętrza,, które tak bardzo w niej lubimy. Jedyny jasny punkt deseru to lody. Mimo wszystko, jest to wielkie rozczarowanie na sam koniec tej kulinarnej podróży.
Kończąc posiłek prosimy o dopisanie rachunku do naszego pokoju i podajemy numer naszej karty Radisson Rewards, dzięki czemu otrzymujemy 20% rabat od cen z karty.
Jakie jest nasze wrażenie z Brasserie Roots? Przystawki i dania główne oceniamy na cztery plus. Niestety, deser zaniża znacznie ocenę końcową całego doświadczenia. Wygląd restauracji niczym szczególnym nie zachwyca, a nawet trąci nieco myszką. W nowym, otwartym parę miesięcy wcześniej hotelu spodziewalibyśmy się jednak trochę innego designu. Na wysoką notę zasługuje na pewno obsługa, która jest bardzo uprzejma i przede wszystkim zna się na daniach, które serwuje. Wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste w wielu restauracjach w miejscowościach tak turystycznych jak Zakopane.
Czy wrócimy do Brasserie Roots? Trudno powiedzieć. Jeśli poprawi się jakość śniadań w Radisson Blu Hotel & Residences Zakopane to możliwe, że przy kolejnej wizycie damy ponownie szansę Brasserie Roots.
Bulwary Słowackiego 1