Ta historia zaczyna się jak wiele innych naszych przygód lotniczych. Zwykły dzień, w którym nagle pojawia się ciekawa oferta, której nie potrafimy ominąć bez skorzystania z niej. Tym razem był to wtorkowy wieczór, kiedy dostaliśmy informację o planowanym okazjonalnym rejsie LOT z wykorzystaniem Boeinga 787 Dreamliner do Budapesztu. Rejs planowany był na 7 lipca, na piątek. To trochę komplikuje sprawę, bo praca, bo urlop, bo w sumie to już za dwa tygodnie. Mimo wszystko, poprzedni rejs tego typu, który odbył się w lutym 2017 roku, do Tallina był fajną imprezą, więc pokusa była duża. Dodatkowo, ze względu na stosunkowo atrakcyjne ceny biletów, moglibyśmy przetestować LOTowską klasę Premium Economy (klasę biznes testowaliśmy tutaj). Bilety w klasie ekonomicznej kosztowały mniej niż 200 zł, w klasie premium mniej niż 600zł a w klasie biznes około 1000zł. Wylot z samego rana, o 8:10, nieco ponad godzina lotu do Budapesztu i powrót po niespełna 5 godzinach na miejscu w stolicy Węgier. Raz kozie śmierć, wyciągamy kartę i po chwili elektroniczny bilet ląduje w naszej skrzynce mailowej.
Plusem biletów w klasie premium jest możliwość bezpłatnego wybrania miejsca w samolocie w czasie jego zakupu, bez potrzeby czekania na check-in. I w przypadku lotów takich jak ten, to cenny dodatek, bo w dzień po pojawieniu się wiadomości o locie specjalnym wszystkie miejsca w klasie ekonomicznej przy oknach były już zajęte! Po wybraniu miejsc pozostało nam już tylko czekać na nadejście dnia lotu. Wraz z upływem czasu coraz częściej dochodziły głosy, że w ten rejs poleci również delegacja rządowa, oraz prezes LOTu, a to wszystko ze względu na planowane ogłoszenie lotów bezpośrednich z Budapesztu do USA, które miałby wykonywać LOT.
Lot specjalny (LO1533)
I w końcu nadszedł dzień, w którym wszystkie plotki i pogłoski miały zostać zweryfikowane. Na lotnisko Chopina przyjechaliśmy nieco wcześniej, tak aby na spokojnie zobaczyć co przygotował nasz narodowy przewoźnik z okazji lotu specjalnego. Pierwszą, dającą się zauważyć rzeczą było kilka stanowisk check-in w strefie zarezerwowanej zwykle dla klasy biznes wyznaczonych do odprawy pasażerów na rejs specjalny, z jasno wyświetloną informacją z oficjalnym hashtagiem imprezy #LOT787inBUD.
Po szybkim wydrukowaniu pamiątkowych boarding passów i przejściu przez szybką ścieżkę kontroli bezpieczeństwa (Fast Track) przespacerowaliśmy się do bramki 26, aby zobaczyć rzadko spotykany tam widok – zaparkowanego najnowszego na tę chwilę Dreamlinera LOTu SP-LRG. Samolot został odebrany od producenta zaledwie miesiąc wcześniej, co było dodatkową atrakcją dla wszystkich miłośników lotnictwa wybierających się w ten rejs.
Po zrobieniu kilku pamiątkowych fotek resztę czasu, który pozostał nam do odlotu spędziliśmy w saloniku biznesowym POLONEZ, gdzie część jego strefy Elite została wygrodzona i zarezerwowana, jak się później okazało, dla przedstawicieli mediów relacjonujących to wydarzenie.
Boarding samolotu zaczął się niemal o czasie. Wejście do samolotu przez drzwi 1L pozwoliło wszystkim pasażerom zapoznać się, choćby krótko, z pełną ofertą LOTu – od klasy biznes, przez ekonomiczną premium, na najpopularniejszej, ekonomicznej kończąc.
Samolot pachniał jeszcze świeżością, a dzięki „wąskiemu gardłu” jakie przy boardingu stanowił pojedynczy rękaw mieliśmy chwilę na zapoznanie się z produktem twardym (hard product) jaki LOT oferuje w klasie ekonomicznej premium. W Boeingach 787-8 LOTu klasa premium składa się z trzech rzędów foteli w konfiguracji 2-3-2, co daje łącznie 21 miejsc. Siedzenia są nieco szersze niż te w klasie ekonomicznej (19,5 cala w porównaniu do 16,9 cali), mają też zdecydowanie więcej miejsca na nogi. Najlepszym miejscem pod tym względem w małej kabinie jest pierwszy rząd, w którym miejsca na nogi jest najwięcej. Pewnym mankamentem rzędu 2 i 3 klasy premium jest fakt, że mimo sporej odległości między fotelami, ze względu na centralną konsolę oddzielającą od siebie fotele pod oknami, jeśli pasażer przed nami skorzystał w pełni z możliwości rozłożenia swojego fotela do pozycji do spania, to wejście i wyjście z miejsc pod oknem może okazać się nieco trudniejsze niż się to wydaje. Ta ewidentna wada ma być poprawiona w zamówionych samolotach Boeing 787-9 w zapowiadanej przez LOT konfiguracji, gdzie odległość między rzędami w klasie premium zostanie dodatkowo zwiększona. To powinno rozwiązać problem.
Sam fotel wydaje się być wygodny do spędzenia podróży, szczególnie długich, międzykontynentalnych lotów, choć ma parę wad. Sterowanie podnóżkiem i odchyleniem odbywa się za pomocą mechanicznych dźwigni, co jest tańszą i mniej precyzyjną opcją sterowania fotelem. Również wybór identycznych foteli dla wszystkich 3 rzędów, a przez to brak umieszczenia systemu rozrywki przed poprzedzającym nas fotelem (lub na ściance w przypadku 1 rzędu) wydaje się swoistym kompromisem między wygodą a ceną. Zarówno IFE (Inflight Entertainment System) jak i stolik umieszczone są w podłokietnikach naszego fotela. Do dyspozycji mamy również złącze USB (z ładowaniem), złącze słuchawkowe, pilota do systemu rozrywki pokładowej, oraz gniazdko z prądem. Kłopotliwy jest brak schowków na nasze rzeczy w obrębie fotela i konsoli oddzielającej fotele – jedyna dostępna dla pasażera przestrzeń to kieszeń w poprzedzającym nas fotelu, co może być problemem, jeśli ktoś chciałby tam umieścić coś poza telefonem bądź tabletem. Mimo wszystko, fotele w klasie ekonomicznej premium, jakie posiada LOT nie odbiegają w znacznym stopniu od oferty konkurencji, a zapowiadana konfiguracja w większych Dreamlinerach będzie jeszcze wygodniejsza. To duży plus.
Na fotelach na gości czekały także słuchawki – standardowe, białe, douszne, „jednorazowe” słuchawki z logiem LOT, dokładnie takie same jak w klasie ekonomicznej. Co wyróżnia klasę economy premium, to tak zwany „amenity kit”, czyli saszetka z niezbędnymi podczas lotu drobiazgami – maską na oczy z logiem LOT, skarpetkami uciskowymi, szczoteczką i pastą do zębów, oraz zatyczkami do uszu.
Po pierwszych oględzinach kabiny i wejściu na pokład większości pasażerów rozpoczyna się serwis. Na początek drink powitalny – tu do wyboru mamy szampana, wodę oraz sok pomarańczowy wraz z wilgotną chusteczką do wytarcia rąk. Stewardesy proponują też wybór prasy. Po wejściu na pokład wszystkich pasażerów (ostatnimi boardującymi się są pasażerowie klasy biznes, czyli delegacja LOTu oraz minister Morawiecki z osobami towarzyszącymi) drzwi samolotu szybko się zamykają i najnowszy Dreamliner zostaje wypchnięty w kierunku pasa startowego.
W czasie kołowania i dwujęzycznej instrukcji bezpieczeństwa za oknami obserwować można przygotowujące się do startu maszyny w porannej fali odlotów.
Krótko po starcie, po wyłączeniu sygnalizacji “zapiąć pasy”, rozpoczął się serwis. Trzeba mieć na uwadze, że lot był bardzo krótki (około 1:20h), w związku z czym załoga musiała uwijać się jak w ukropie i robić wszystko dużo efektywniej niż w przypadku lotów długodystansowych, gdzie presja czasu jest nieco mniejsza. A liczba pasażerów w obu przypadkach taka sama.
Na początku stewardesy poczęstowały wszystkich śliwkami w czekoladzie, serwowanymi z koszyczka. Ten serwis, jak i wszystkie inne w czasie obu dzisiejszych lotów odbywał się najpierw dla pasażerów lecących na miejscach AB i korespondujących z nimi miejscami środkowymi, potem zaś, po zakończeniu serwisu po tej stronie samolotu, rozpoczynał się on dla miejsc FG i korespondujących z nimi miejsc w środkowym rzędzie. Trzeba zauważyć, że serwis w klasie ekonomicznej premium przeprowadzały dwie stewardessy, a pasażerów był komplet. Niemniej jednak załoga była bardzo sprawna i ze wszystkim zdążyła.
Po słodyczach, przyszedł czas na wilgotne chusteczki z logiem LOTu, rozdawane również z koszyczka według tego samego schematu.
Kolejna runda obsługi po kabinie to serwis śniadaniowy. Do wyboru dwa dania główne – naleśniki bądź omlet. Do tego napoje i świeże pieczywo z koszyczka. Wybraliśmy omlet i był to dobry wybór. Na jednej tacy dostaliśmy omlet z ziemniakami, pieczonego pomidora oraz blanszowany szpinak. Jako przystawkę podano łososia z granatem i chutneyem owocowym, w ramach deseru owoce oraz słodycze Lindt. Wszystko podano na porcelanowych naczyniach, z metalowymi, dobrej jakości, sztućcami. Po chwili stewardessy zaserwowały kawę i herbatę, według życzenia pasażerów.
Jako, że lot był krótki, nikt nie ociągał się z posiłkiem i po około 20-30 minutach wszystkie tacki były gotowe do zebrania przez załogę, która sprzątnęła je również bez zbędnej zwłoki.
Przez cały czas lotu po kabinie kręciła się grupa dziennikarzy. Ci, którzy w drodze do Budapesztu siedzieli w klasie premium to głównie ekipy węgierskie, które relacjonowały rejs na użytek tamtejszych mediów.
W zasadzie równolegle z zakończeniem serwisu kapitan poinformował nas, że zniżamy się już do Budapesztu, a jako atrakcję dla pasażerów (jak również i zapewne obserwatorów z lotniska) zapowiedział niski przelot (lowpasss) nad lotniskiem, co też się stało. Sam niski przelot nie był może tak niski jak można by się tego spodziewać, niemniej taka dodatkowa atrakcja w locie dla miłośników podniebnych podróży zawsze jest ciekawym przeżyciem, podobnie jak towarzyszące mu odejście na drugi krąg i kolejne podejście do lądowania, tym razem już z przyziemieniem.
Po wylądowaniu i długim kołowaniu w pobliże budynku starego terminala, dało się wyczuć napięcie wyczekiwania w Budapeszcie i podniosłość tej chwili dla lokalnych entuzjastów lotnictwa. Mimo, że nie był to pierwszy lot LOTowskiego 787 na lotnisko w Budapeszcie, lokalny oddział lotniskowej straży pożarnej uhonorował nasz przylot specjalny salutem wodnym. Bardzo ciekawe doświadczenie, szczególnie dla pasażerów rejsu potraktowanego w ten sposób.
Po zatrzymaniu się samolotu obsługa poprosiła wszystkich o pozostanie na miejscu, a zaprosiła jedynie przedstawicieli mediów do wyjścia. Po pojawieniu się schodów, z samolotu wysiedli dziennikarze, zaraz za nimi oficjele, którzy odbyli krótką ceremonię na płycie lotniska, po czym szybko przeszli do budynku starego terminala. Wtedy też rozpoczął się de-boarding reszty pasażerów. Jako, że od nowego terminala dzieliła nas spora odległość, pod Dreamlinera podjechało kilka autobusów.
Oczywiście, przy okazji, wszyscy chcieli zrobić sobie zdjęcia największego samolotu we flocie LOT, na co zarówno obsługa naziemna jak i pokładowa była przygotowana i z wielką cierpliwością pozwalała każdemu na uchwycenie jego wymarzonego kadru.
Po zakończonej sesji zdjęciowej autobusy ruszyły w zaskakująco długą, trwającą kilkanaście minut podróż do budynku terminala. Byliśmy w Budapeszcie.
Jako, że rejs powrotny miał się odbyć za kilka godzin, część osób wybrała się na krótką wizytę w centrum, część do pobliskiego muzeum lotnictwa, jeszcze inni do okolicznych lokali na piwo i gulasz.
Rejs powrotny (LO1534)
Rejs powrotny odbywał się z bramki B1A budapesztańskiego lotniska. Niestety, nie ma w jej okolicy wystarczająco dużo miejsca dla pasażerów maszyny wielkości Boeinga 787, co trochę utrudniło zgromadzenie się tam wszystkich pasażerów i szybki boarding. Dodatkowo, pewną przeszkodą w przypadku naszego lotu był fakt, że nie działały czytniki kart pokładowych i w sposób nieco komiczny pracownicy zezwalali na wejście na pokład pasażerom odznaczając ich ręcznie w systemie, wykrzykując do siebie numery ich siedzeń w samolocie.
Po wejściu na pokład, które odbyło się podobnie jak w Warszawie, przez pojedyncze drzwi 1L, pasażerowie klasy ekonomicznej premium poczęstowani zostali podobnym zestawem napoi powitalnych – szampanem, wodą, bądź sokiem pomarańczowym. Dalszy serwis również bardzo podobny – krótko po starcie śliwka w czekoladzie, później chusteczka odświeżająca. Po kilkunastu minutach od startu i zgaszeniu sygnalizacji „Zapiąć pasy” rozpoczął się serwis obiadowy.
Do wyboru w rejsie specjalnym przygotowano rybę (dorsz) albo wieprzowinę. Zdecydowaliśmy się na rybę, która była smaczna i, co ważne, nie przesuszona, co często zdarza się w samolocie. Dorsza podano z czarną soczewicą, dynią i masłem koperkowym. Przystawkę stanowił pieczony rostbef z kaszą jaglaną, zielonymi szparagami, marynowanymi kurkami i musem z buraka. Samo mięso było nieco bez smaku, a szparagi nieco zbyt twarde jak na podawane w formie zimnego dodatku. Całości dopełniał deser w postaci ciastka czekoladowo-miętowego ze świeżymi malinami. Oprócz przystawki zaproponowanym daniom nic nie można było zarzucić. Były smaczne, porcje spore, kompozycje jak najbardziej adekwatne dla tego typu oferty. Serwisowi obiadowemu towarzyszył serwis z napojami, oraz wybór pieczywa z koszyczka.
W drodze powrotnej w kabinie ekonomicznej premium, znaczną część pasażerów, dla odmiany stanowili polscy dziennikarze, a także oficerowie BOR, towarzyszący delegacji rządowej.
Znów, jak w poprzednim rejsie, czasu na serwis było bardzo mało, niemniej stewardessy poradziły sobie z nim wyśmienicie, co docenili pasażerowie nie przedłużając nadto konsumpcji i umożliwiając szybkie zebranie tacek po posiłku. Tu ciekawostka – nie jesteśmy pewni, czy to specyfika krótkiego lotu specjalnego, czy stała część serwisu w klasie premium w Dreamlinerach LOTu, serwis odbywał się w każdym przypadku z wózka, natomiast zbierane tace wracały prosto ze stolika pasażera do samolotowej kuchni, każda indywidualnie.
Jako, że w locie powrotnym nie zaplanowano już dodatkowej atrakcji w postaci niskiego przelotu nad warszawskim lotniskiem, trwał on nieco krócej i po aksamitnym niemal lądowaniu, bez wyraźnie wyczuwalnego momentu przyziemienia, szybko dokołowaliśmy do terminala. Tutaj, ze względu na kolejną rotację samolotu i jego zaparkowanie w strefie Non-Schengen, wyjście z samolotu odbywało się schodami, a transport do terminala zapewniono podstawioną kawalkadą pojazdów. Nieco śmiesznie wyglądała grupa 5 busików LOTu, zwyczajowo stosowana do transportu pasażerów klasy biznes i ekonomicznej premium – wydaje się, że w tym przypadku można było podstawić dla nich po prostu dodatkowy autobus. Niemniej, nikt z gości nie narzekał – w rzeczy samej nie było na co.
Podsumowując, zarówno produkt miękki (soft product) LOTowskiej klasy premium economy czyli serwis, jak i produkt twardy (hard product), czyli siedzenie, nie odstają zbytnio od konkurencji i stanowią ciekawą ofertę na lotach w dłuższych trasach na pokładzie Dreamlinerów. Oczywiście, można by ponarzekać na system rozrywki pokładowej, że nieco przestarzały i brak w nim atrakcyjnych treści, można by poutyskiwać nad brakiem WiFi na pokładzie flagowej jednostki przewoźnika. Niemniej, smaczne jedzenie, miła obsługa i wygodny fotel są ważnymi atutami oferowanej przez LOT usługi i nie mamy się czego wstydzić na tle oferty konkurentów.
Na koniec pozostaje jedna mała kropla dziegciu. Dotyczy ona ogólnie szerokokadłubowej floty LOTu, ale na niemal fabrycznie nowym Dreamlinerze łatwiej pokazać ten problem. Nie wiemy, czy jest to wina użytych materiałów, stosunku pasażerów do oferowanych usług, czy słabego serwisowania maszyn, niemniej dreamlinery, szczególnie w klasach premium i biznes wyglądają na mocno zużyte mimo swojego stosunkowo krótkiego stażu. Nie jest to na pewno poziom prezentowany przez Air India, niemniej, miesięczna maszyna z podrapanymi szybami i innymi drobnymi, póki co głównie estetycznymi uszkodzeniami jest dość przykrym widokiem. Niestety, podobnie sprawa ma się np. z oknami trzonu floty regionalnej LOTu – Dashami Q400.