Ten pierwszy raz w ogóle
Pierwszy raz w „biznesie” pojawił się z zaskoczenia podczas boardingu na lot SAS’em na trasie Kopenhaga – Chicago. Nasze karty pokładowe zostały odrzucone przez skaner, na chwilę zamarliśmy, bo przy lotach do USA zawsze jest chwila niepewności. Po chwili wręczono nam nowe karty pokładowe z informacją: “otrzymujecie miejsce w klasie biznes, życzę miłego lotu”. I już po tym locie wiedzieliśmy, że od teraz będziemy polować na promocje klasy biznes na lotach długodystansowych, bo warto 🙂
Ten pierwszy raz Dreamliner’em
Pewnego pamiętnego wieczoru w styczniu gdzieś na małej wysepce na Karaibach otrzymuję sms’a z Warszawy o treści: “LOT C JFK sierpień-wrzesień cena mega! podaj termin” (C – oznacza klasę biznes). Panika! Ja z jedną kreską zasięgu internetu, smsy po 9 zł (!), gorączkowe przeglądanie kalendarza kiedy możemy lecieć, Warszawa w gotowości… i już po chwili – brzdęk brzdęk – wpadają do skrzynki pocztowej e-tix’y. Yupi!
Cena była atrakcyjna głównie ze względu na port wylotu/przylotu. Trasa Budapeszt – Warszawa – Nowy Jork – Warszawa – Budapeszt. Cena 4399 zł/osobę.
Mieliśmy 7 m-cy na zaplanowanie dolotu do Budapesztu z Warszawy i tu z pomocą przyszła Szalona Środa w LOT oraz bilet powrotny za 299 zł. Mieliśmy już prawie wszystko zaplanowane… Pozostała kwestia bagażu, którego planowaliśmy przywieźć dużo. Podróżując w klasie biznes na trasach długodystansowych każdy pasażer LOT może zabrać do 3 bagaży po 32kg każdy + każde z nas miało dodatkowo 1 bagaż wynikający z posiadanego statusu Star Alliance Gold. Nie chcieliśmy jednak zabierać całości bagażu w drodze powrotnej do Budapesztu, zaplanowaliśmy więc, że nadamy go tylko na trasie Nowy Jork- Warszawa i tu z pomocą przyszła zaprzyjaźniona “firma transportowa”, która odebrała od nas bagaż i przechowała do czasu naszego powrotu z Budapesztu (za co serdecznie dziękujemy!). Warto pomagać!
Ten dzień!
Nadszedł upragniony urlop, dzień przez wylotem do Nowego Jorku polecieliśmy do Budapesztu, spędziliśmy noc w hotelu Radisson Blu Beke za punkty w programie Club Carlson (15000 pkt/noc). Dodatkowo dzięki statusowi Concierge w sieci Club Carlson otrzymaliśmy upgrade do pięknego apartamentu, świeżo po remoncie. Podróż zaczęła się więc wyśmienicie. Dalej miało być tylko lepiej!
W dniu wylotu wcześnie rano pojawiliśmy się na lotnisku w Budapeszcie, nadaliśmy po 1 walizce i z kartami pokładowymi udaliśmy się fast-trackiem do kontroli bezpieczeństwa i dalej do saloniku. Na lotnisku w Budapeszcie LOT zaprasza pasażerów klasy biznes do saloniku kontraktowego Menzies.
Boarding rozpoczął się o czasie. Rejs był obsługiwany przez Dash’a Q400. W samolocie zajęliśmy pierwszy rząd, miejsce obok każdego z nas było wolne.
Na pokładzie zaserwowano nam napoje, śniadanie, podano gazety.
Po ok. godzinnym rejsie wylądowaliśmy na lotnisku im. F.Chopina w Warszawie. Kołując na stanowisko postojowe mijaliśmy 2 Dreamliner’y LOTu szykowane do startów. Jednym z nich wkrótce mieliśmy polecieć po raz pierwszy.
Po wyjściu z samolotu w pierwszej kolejności, zostaliśmy skierowani do busa dedykowanego dla pasażerów klas Biznes/Premium Economy i zostaliśmy odwiezieni do terminala. W terminalu przeszliśmy do strefy tranzytowej, skorzystaliśmy z saloniku LOT Polonez Elite a później przeszliśmy przez kontrolę paszportową. Ponieważ boarding jeszcze się nie rozpoczął postanowiliśmy skorzystać z saloniku Bolero, gdzie spotkaliśmy wracającego ze swojego posterunku byłego Ambasadora USA w Polsce P. Stephen’a Mull’a z Małżonką, który jak zawsze był sympatycznie uśmiechnięty. Po chwili skierowaliśmy się do bramki, gdyż nadszedł czas boardingu.
W pierwszej kolejności zaproszeni zostali pasażerowie klasy Biznes i Premium Economy oraz posiadacze kart Star Alliance Gold, jednak tu LOT się nie popisał i przy bramce panowało bardzo duże zamieszanie, nie było czytelnych oznaczeń stref boardingu, wszyscy stali “na kupie”, musieliśmy się przeciskać między innymi pasażerami, co było dość krępujące dla wszystkich.
Zupełnie nie wiem, dlaczego agenci przy gate nie potrafią sobie z tym poradzić, praktycznie zawsze jest taki sam bałagan na transatlantykach LOTu, a wystarczy przygotować odpowiednie strefy i je oznaczyć. Na większości lotnisk, z których latamy w dalekie trasy jest to możliwe. Na lotnisku Chopina zawsze jest z tym problem. Oczywiście to odpowiedzialność linii lotniczej, ale obrywa się przy okazji lotnisku.
Boarding odbywał się dwoma rękawami (jet-bridge). Po wejściu na pokład z zaskoczeniem odnotowaliśmy fakt, że personel nas nie powitał… Szybko odnaleźliśmy nasze miejsca 2A i B, zapakowaliśmy bagaże podręczne do przepastnych schowków nad głowami i rozsiedliśmy się w wygodnych fotelach.
Toalety w klasie biznes nie różnią się zbytnio od tych w klasie ekonomicznej, poza kwiatkiem oraz dodatkowymi kosmetykami.
Udało nam się wejść do kokpitu i zamienić kilka słów z kapitanem przed wylotem.
Nasz Dreamliner tego dnia był pilotowany przez 2 pilotów oraz kapitana instruktora. Lot był cudowny, żadnych turbulencji. Dało się wyczuć kunszt pilota podczas startu i lądowania.
Podczas lotu zaplanowane były dwa posiłki. Minusem w LOT jest brak gorących ręczniczków odświeżających przed serwisem, które można spotkać w wielu innych liniach, nawet tych, które nie latają na długich trasach.
W ramach pierwszego posiłku, czyli obiadu zaserwowano nam:
Mimo, iż mamy już kilka przelotów w biznesie za sobą, nadal zaskakuje mnie możliwość zamówienia prawdziwej Latte na wysokości 40 tysięcy stóp.
Po obiedzie postanowiliśmy zapoznać się z zawartością kosmetyczek podróżnych, które zostały nam wręczone podczas boardingu. Jest to jeden z extrasów dla pasażerów z klasy Biznes.
W kosmetyczce znalazły się:
- chusteczki odświeżające
- szczoteczka i pasta do zębów
- płyn do płukania ust
- pilniczek do paznokci
- zatyczki do uszu
- balsam do ust
- balsam do rąk
- grzebień
- łyżka do butów
- skarpety
- opaska na oczy
O ile zawartość jest w miarę porównywalna do tego co oferują inne linie, o tyle jakość samej kosmetyczki jest zaskakująco słaba. Tu na pewno LOT ma do odrobienia lekcję, gdyż kosmetyczki prezentują się po prostu tandetnie. Ok, ktoś powie – darowanemu koniowi itd… ale wszak LOT aspiruje do bycia najlepszym przewoźnikiem w naszym regionie. A o klasie linii lotniczej bardzo często decydują właśnie szczegóły.
W międzyczasie pojawiła się oferta duty – free i tu zostaliśmy zaskoczeni brakiem wybranego przez nas asortymentu. Okazało się, że został zarezerwowany przez podróżującego jako pasażer pracownika LOT jeszcze przed wylotem.
Po duty-free rozłożyliśmy wygodne fotele do pozycji leżącej (flat-bed) i wypróbowaliśmy, jak się śpi w liniowcu marzeń. Otóż śpi się …. słodko! Zdecydowanie polecam!
Około 2 godz. przed lądowaniem rozpoczęto kolejny serwis – tym razem na kolację podano:
Po kolacji rozpoczęliśmy zniżanie i naszym oczom ukazało się wybrzeże USA.
Lądowanie odbyło się przed czasem rozkładowym i lotnisko nie było jeszcze gotowe na przyjęcie nas, więc około 20 min czekaliśmy na płycie na wskazanie gate’u. Do dotarciu do terminala pasażerowie klasy biznes mogli opuścić pokład w pierwszej kolejności.
W skrócie
Oceniając sam ‘hard-product’ – to LOT jako jeden z niewielu przewoźników oferuje bardzo szerokie, a co za tym idzie wygodne w opcji rozłożonej fotele, dodatkowy podnóżek, który wprawdzie dla osób niskich nie spełnia dużej roli ale stanowi kolejny schowek dla rzeczy podręcznych. Rozkładane stoliki są wygodnie wysoko zawieszone i mają możliwość regulacji do przodu i tyłu, co daje duży komfort dostosowania stolika przy posiłkach.
O ile widać, że same fotele są już nadgryzione zębem czasu, o tyle ich wygoda jest naprawdę godna odnotowania. Lot trwał ok 8 godz 30 min i wysiedliśmy z samolotu wypoczęci, zrelaksowani, wyspani (!) i gotowi na wieczorne zdobywanie Nowego Jorku!
Jeśli chodzi o soft-product, to tu LOT ma jeszcze trochę do nadrobienia. Obsługa, mimo, że stara się być serdeczna to jest przy tym dość sztuczna, daleko im do sympatycznej ale i bardzo profesjonalnej załogi chociażby z Lufthansy czy SAS. Posiłki są smaczne, miłe są tradycyjne polskie akcenty, jednak brakuje im przysłowiowej wisienki na torcie.